czwartek, 31 grudnia 2009



Ostatni dzień roku upływa mi na romansie z piekarnikiem ;) Właśnie wyjęłam ciasto gruszkowe. Przepis od Marty Gessler przytoczę szybko:

4 dojrzałe gruszki
100 g orzechów laskowych
140 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
175 g masła pokrojonego na małe kawałki
140 g brązowego cukru
2 ubite jajka
50 g ciemnej czekolady posiekanej na małe kawałki
2 łyżki dżemu morelowego

Rozgrzewamy piekarnik do 160 st. C. Smarujemy masłem formę. Kroimy orzechy. Do miski wrzucamy mąkę, proszek do pieczenia, orzechy, masło i wolno miksujemy, aż ciasto będzie w formie okruszków. Dodajemy cukier i jajka. Miksujemy. Obieramy dwie gruszki, wydrążamy i kroimy w kostkę. Mieszamy ciasto, gruszki i czekoladę. Układamy ciasto w foremce, na wierzchu układamy obrane, wydrążone pozostałe gruszki pokrojone w półksiężyce. Pieczemy przez 60 min. Po wyjęciu odstawiamy na 10 min. i polewamy ciepłym dżemem morelowym.

Poza tym na sylwestrowej kolacji będą jeszcze pieczarki z rokpolem, włoskimi orzechami i tymiankiem (także Gessler) pieczone skrzydełka z kurczaka (à la Poziomka) zielona sałata w sosie vinaigrette i chrupiąca bagietka. Nie zabraknie sosu pesto, oliwek, całej gamy śmierdzących, pysznych serów, ulubionego czerwonego wytrawnego wina no i przede wszystkim miłych, wyczekiwanych gości :)

Zmykam do wanny! ;)

wtorek, 29 grudnia 2009





Dałam się wciągnąć i obejrzałam "Avatara". Mimo, że fabuła dość oczywista, to przyznaję, że film bardzo mi się podobał. Było coś bajecznie i naiwnie wciągającego w niektórych wątkach tej historii, jak na przykład łączenie się ze zwierzętami poprzez włosy, nie tyle usidlanie ich i oswajanie, co odnajdywanie "drugiej połowy", z którą dalej komunikować można się bez słów. Wspomnę może jeszcze o krainie wiszących gór oraz o świetlistym drzewie-Bogini, poprzez które słychać głosy umarłych. Efekty sprawiły, że poczułam się jak mała dziewczynka siedząca w kinie, jak na szpilkach z rozdziawioną buzią i szeroko otwartymi oczyma :)

sobota, 26 grudnia 2009









Świąteczne spacery. Jezioro Góreckie - południe. Cytadela oraz NIEROZPOZNANI Abakanowicz o zmierzchu. Ukochana Śródka i Katedra nocą.

sobota, 19 grudnia 2009







Lubię czytać listy, wspomnienia, dzienniki. Czasami lubię też biografie, choć rzadziej. Sięgnęłam ostatnio po książkę, która jest biografią właśnie i która ujęła mnie mocno, wszak to biografia fikcyjna. Świetnie skrojona historia życia ostatnich dziesięciu lat francuskiego kompozytora Maurice'a Ravela (1875 - 1937) napisana przez Jeana Echenoza jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy francuskich, który otrzymał za "Ravela" w 2006 roku Prix François Mauriac. Pisarstwo Echenoza jest już w Polsce znane, jednakże ja zetknęłam się z nim po raz pierwszy. Do tej pory Noir Sur Blanc wydało: "Odchodzę" oraz "Przy fortepianie".

"Ravel" to krótka, niespełna 100 stronnictwa impresja na temat kompozytora, jego charakteru, przyzwyczajeń, dziwactw, a także na temat jego dramatycznego odchodzenia. Tłem opowieści jest pełne sukcesów i niezwykle intensywne tournée Ravela po Ameryce. Mamy zatem do czynienia z czymś w rodzaju migawek z podróży. Wszystko zaczyna się pierwszym akapitem spędzonym w wannie, w kąpieli przed podróżą, a potem już przeprawa przez Atlantyk, wizyta w Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles. Czytamy o rywalizacji z Gershwinem, spotkaniu z Josephem Conradem, o komponowaniu Bolera. Jednakże jak na fikcyjna biografię nie wszystkie fakty się zgadzają, a Echenoz pozwala sobie odpowiednio ucharakteryzować samego Ravela na wyrafinowanego, światowego dandysa, który dbając o każdy szczegół swojej garderoby jest jednocześnie człowiekiem bardzo zamkniętym w sobie, niedostępnym i samotnym.

Cenne w tej książce są świetne, drobiazgowe opisy, próba przedostania się do umysłu Ravela i ukazanie jego skomplikowanej psychiki. Wszystko to dodaje smaku i uplastycznia, urealnia postać kompozytora - niskiego wzrostu, cierpiącego na bezsenność, który w innym obuwiu niż czarne lakierki nie wyjdzie na scenę. Ostatnie stronice książki przejmująco pokazują odchodzenie Ravela, jego ciężką neurologiczną chorobę, bezradność towarzyszy i ciche żegnanie się ze światem.

niedziela, 13 grudnia 2009



Się zatrzymałam na chwilę i dobrze mi. Uff...

Dla tych, którzy już dawno się nie zatrzymali, a chcieliby polecam do ściągnięcia "Dobrze, że jest jutro" - Rekolekcje Adwentowe Ojca Jarosława Głodka OP (13 - 15 XII 2009 Warszawa), polecam nawet nie w Adwencie ;)

sobota, 12 grudnia 2009



Z wielka ochotą wybrałam się na film Guillermo Arriaga autora scenariuszy do takich filmów jak: "Amores Perros", "21 gram" oraz "Babel". "Granice miłości", bo tak brzmi polskie tłumaczenie filmu pt. "Burning Plain" to film, który konstrukcyjnie przypomina słynny tryptyk Alejandro Gonzaleza Inarritu. Tym razem Arriga jest autorem zarówno scenariusza jak i reżyserem (tutaj ma swój debiut).

"Burning Plain" to przejmująca historia kobiet w różnym wieku, z których każda przeżywa własną, osobną tragedię. Mamy dojrzałą kobietę, która wygrała walkę z rakiem jednak jej małżeństwo straciło płomień, zatem pełna wyrzutów sumienia oddaje się w ręce kochanka. Poznajemy nastolatkę odpowiedzialną za tragiczną śmierć matki. Obserwujemy życie młodej i samotnej menadżerki restauracji, która szuka ukojenia w kontaktach z przypadkowo poznanymi mężczyznami. Przedstawiona jest nam także mała dziewczynka, porzucona przez rodzicielkę i samotnie wychowywana przez ojca. Wszystkie cztery kobiety przeżywają swoją traumę związaną z miłością. Wszystkie te losy opowiadane niechronologicznie w pewnym momencie łączą się w jeden.

Tak więc znów mamy pozornie nie związane z sobą postacie, których historie z biegiem czasu przeplatają się, dopełniają. Jednak sprawdzony klucz tym razem jakby nie do końca zadziałał.

Wszystko podane zostało w dużo bardziej delikatnym sosie, lekko przewidywalnym. Nie ma powalającej gry aktorskiej, nie ma zostającej w uszach muzyki. Opowieść zastanawia, ale jakby zabrano widzowi możliwość interpretacji. Całość zbyt szybko i idealnie układa się w układankę, w której nie brakuje żadnych elementów, nie ma też żadnych mniej wyraźnych fragmentów, nad którymi można by się pogłowić. Charaktery i uosobienie poszczególnych bohaterów mamy właściwie podane na tacy dość szybko.

Zabrakło drapieżności, dynamizmu i niedopowiedzeń. Gdy znamy już rozwiązanie historii przestaje ona fascynować, czego zapewne nie można powiedzieć o wcześniejszych filmach, do których Guillermo Arriaga pisał scenariusz.

czwartek, 10 grudnia 2009




Do tej pory ukazały się dwa opasłe tomiska "Historia piękna" i "Historia brzydoty". Mnie jednak najbardziej zainteresowało wydane niedawno "Szaleństwo katalogowania" Umberto Eco. Gdy pomyślę sobie, że książka powstała jako jeden z efektów serii konferencji, wystaw, publicznych odczytów, koncertów i projekcji, które odbywały się w listopadzie w Muzeum Luwru, gardło mnie ściska, ale dobrze, że mam dostęp choćby do książki.

Jest ona swego rodzaju antologią rozmaitych list i wykazów jakie spotykamy w literaturze pięknej oraz sztuce, które Eco próbował zebrać i podzielić, skatalogować. Jako że to zadanie z góry skazane na niepowodzenie, a książka jest subiektywnym wyborem, który powstał zapewne głownie dzięki zasadzie wykreślania niż dopisywania kolejnych list do owej książki-listy, obcowanie z tym tekstem jest fascynujące. Trochę jak otarcie się o nieskończoność kryjącą się pod frazą "i tak dalej, i tak dalej".

Czytając i oglądając "Szaleństwo katalogowania" spotykamy Homera, Dantego, Borgesa, Calvino, Dickensa, Pereca, Joyce'a, holenderskie martwe natury, gabinety osobliwości, malarstwo Boscha, twórczość Zbigniewa Rybczyńskiego, Boltańskiego, Warhola i tak daje, i tak dalej...

Oto kogo spotykamy na s. 311 ;)

Napisał Roland Barthes (1975)

"Lubię: sałatę, cynamon, ser, papryczki, ciasto migdałowe, zapach ściętej trawy (chciałbym żeby ktoś stworzył takie perfumy), róże, piwonie, lawendę, szampana, umiarkowane poglądy polityczne, Glenna Goulda, zmrożone piwo, płaskie poduszki, opiekany chleb, hawańskie cygara, Haendla, niespieszne spacery, gruszki, brzoskwinie, nektarynki, czereśnie, kolory, zegarki, długopisy, wieczne pióra, przystawki, sól kamienną, powieści realistyczne, fortepian, kawę, Pollocka, Twobleya, całą muzykę romantyczną, Sartre'a, Brecheta, Verne'a, Fouriera, Eisensteina, pociągi, wino médoc, wino bouzy, mieć trochę pieniędzy, Bouvarda i Pécucheta, chodzić wieczorami w sandałach uliczkami południowozachodniej Francji, zakole rzeki Adour widziane z okna domu doktora L., braci Marx, szynkę serrano zjadaną o siódmej rano podczas wyjazdu z Salamanki etc.

Nie lubię: białych psów rasy szpic, kobiet w spodniach, geranium, truskawek, klawesynu, Miró, tautologizmów, kreskówek, Artuta Rubinsteina, miast, popołudni, Satiego, Bartoka, Vivaldiego, telefonowania, dziecięcych chórów, koncertów Chopina, południowej pory, zespołów ludowych z Burgundii, zespołów grających muzykę renesansową, organów, Marca Antoine'a Charpentiera z jego trąbami i kotłami, polityki płci, scen, inicjatyw, wierności, spontaniczności, wieczorów spędzanych z ludźmi, których nie znam etc.

Lubię, nie lubię
: dla nikogo to nie ma żadnego znaczenia - oczywiście - to nic nie oznacza. A jednak mówi wszystko: moje ciało nie jest takie samo jak wasze. W ten sposób owa chaotyczna warstwa upodobań i awersji - pewien rodzaj nieprzemyślanego szufladkowania - stopniowo tworzy zarys cielesnej zagadki, powodując wzajemne porozumienie lub irytację. Tu zaczyna się onieśmielenie ciała, które zmusza inna osobę do liberalnego traktowania mnie, pozostawania cichym i uprzejmym wobec zamiłowań i niechęci, których nie podziela.

(Gdy mucha mnie drażni zabijam ją: zabija się to co drażni. Nie zabijałem tej muchy wówczas, z powodu mojego czystego liberalizmu, jestem liberałem, by nie być zabójcą)."

środa, 9 grudnia 2009



Trudno napisać o tym filmie, napisać krótko żeby nie przegadać. Po tym wszystkim, co było już napisane i przegadane w prasie, telewizji, radiu. To film z klasą, jakich w Polskim kinie ostatnio mało. Opowieść skrojona świetnie, aktorstwo jak życie - uwodzące, kobiece role - owacje na stojąco. Muzyka płynie w uszach do dziś, choć film widziany kilka dni temu. Interpretacje snują się w głowie ciągle nowe.

Warto zobaczyć - wiele zostaje na dłużej.

poniedziałek, 7 grudnia 2009











Oto moja zdobycz z Wrocławskich Promocji Dobrych Książek, za którą dziękuję koledze z Książki i Wiedzy ;) Wydanie pierwsze z 2003 roku. Lorca w przekładzie Jana Winczakiewicza. Tomik ułożony tak jak lubię, czyli tekst oryginału i tłumaczenie. Opracowanie graficzne na motywach twórczości Joana Miró.

Przypomina mi się moja rozmowa z Katarzyną Klafkowska w tym roku i jej fascynacja Lorcą właśnie. Znów zaglądam do "Smaku sierpnia".

środa, 2 grudnia 2009



Trochę cicho tu było przez kilka dni, za co przepraszam. Tak to jest, gdy człowiek przenosi swój cały dobytek w inne miejsce ;) Mimo tego, że stosy kartonów czekają tym razem na wypakowanie już jutro wyjeżdżam do Wrocławia. Zapraszam zatem na
18. Wrocławskie Targi Dobrych Książek, które odbywają się w Muzeum Architektury przy ul. Bernardyńskiej 5.

środa, 25 listopada 2009


Tracy Chapman Fast car

Gdy różne sprawy zagęszczają się bardzo, zarówno te dobre i bardzo dobre, jaki i te trochę kiepskie i jeszcze bardziej kiepskie, ta piosenka zawsze wybrzmiewa w mojej głowie i przynosi ukojenie. To na dziś i na najbliższe kilka dni, które bardzo pracowicie się zapowiadają, wszak po 22 latach wyprowadzam się z mieszkania, domu i najwyraźniej czeka mnie spakowanie co najmniej 22 kartonów książek ;) Zmiany, zmiany, decyzje, decyzje i dużo jeżdżę samochodem w nocy...

piątek, 20 listopada 2009



Już we wtorek kolejne spotkanie z cyklu BOMBA W BOOKAREST, na które serdecznie zapraszam, głównie w imieniu pomysłodawców i inicjatorów ;) Tym razem będzie to KRÓTKIE SPOTKANIE O ŚMIERCI, a Agnieszka Wolny-Hamkało rozmawiać będzie z Pawłem Duninem-Wąsowiczem i Krzysztofem Vargą. Termin to 24 listopada, godz. 18:00.

czwartek, 19 listopada 2009



Czekałam na kolejną książkę Erri De Luci w Polsce. "W imię matki" to powieść, a raczej coś na kształt apokryfu. Jest to bowiem historia zwiastowania i narodzin Jezusa, ale opowiedziana tylko i wyłącznie z perspektywy Matki - Marii z Nazaretu. Jej oczami, myślami. Jej ciałem.

De Luca we wstępie do swojej książki ciekawie pisze/wyjaśnia, że historia opowiedziana na nowo przez niego jest uwypukleniem:

"W tej książce uwypuklono szczegół (...) narodziny nowego życia w ciele kobiety, to najdoskonalsze misterium. (...) Ta opowieść jest próbą przybliżenia poprzez uwypuklenie. W imię Ojca rozpoczyna znak krzyża. W imię matki rozpoczyna życie."

Tekst jest piękny. Uwrażliwia na wiele aspektów, o których zapewne nie wpadło nam do głowy pomyśleć czytając jakąkolwiek z Ewangelii. Jednocześnie De Luca nie jest heretycki, czy obrazoburczy ani przeładowany mistycyzmem, czy teologią. Biorąc pod uwagę temat można by jednak pomyśleć, że gdzieś tam będzie to tendencyjne, nudne, wtórne i nie zachwyci. A jednak.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że przede wszystkim jest to historia o pierwszym etapie macierzyństwa, ciąży i porodzie, a dopiero później, choć oczywiście także, o zwiastowaniu, cudzie i narodzinach Boga. Historia o kobiecości właściwie. Naturalnej, prostej, pierworodnej i prawdziwej.

Poza tym myślę, że jest to opowieść także o małżeństwie, o związku dwojga ludzi. Wzajemnym zaufaniu i bliskości. Raz jeszcze, na nowo, poznajemy Marię - Miriam, ale także Józef - Joszu przedstawiony jest zupełnie niesztampowo. Łatwo się domyślić, że związek tych dwojga młodych ludzi, ich bliska relacja u De Luci jest bardziej z krwi i kości. Mamy tutaj mniej symbolizmu, więcej prawdopodobnych uczuć i trosk. Kolejną ciekawą odmianą/interpretacją u De Luci jest relacja Miriam z Bogiem. Tu również trafiamy na coś wymykającego się schematyzmowi myślenia.

Niezwykłe i godne podziwu jest to jak De Luca świetnie wyważył całość i skonstruował. "W imię matki" pisane jest ciepłym, delikatnym i momentami poetyckim językiem. Każde słowo, każda pauza niesie ogromne znaczenie. Wszystko to świetnie wprowadza w czasoprzestrzeń pustyni, na której dochodzi do narodzin. Pustynia - o tym również jest "W imię matki", które otwiera cytat z Josifa Brodskiego: Przywyknij, synku, do pustyni.

Opowieść rozpoczyna prolog będący pieśnią/wierszem o wietrze, "marcowym mistralu", który rozsiewa nasiona, zapładnia. Potem następują kolejno stanca pierwsza, druga, trzecia i ostatnia. Książkę zamykają trzy pieśni, a ostatnie słowa, ostatniej z nich na długo zapadają w pamięci jednoznacznie korespondując z cytatem z Brodskiego z początku. Czytając "W imię matki" wpadamy w świetnie wymierzony rytm i odkrywamy misternie ułożoną, uwodzącą konstrukcję. Opowieść religijną, ale także bardzo ludzką i życiową.

środa, 18 listopada 2009



Jest coś, co robię co roku. Zawsze jesienią lub zimą. Trwa to trzy dni. Zajmuje trochę czasu i przysparza ciągle emocji. To oglądanie wersji reżyserskich "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona. Wszystkie trzy części: "Drużyna Pierścienia", "Dwie Wieże", "Powrót Króla". Klasyka. Co roku towarzyszy mi śmiech i łzy. Nigdy nie zasypiam i nigdy się nie nudzę. Zawsze cieszę się jak dziecko, gdy przychodzi czas tych trzech dni :)

niedziela, 15 listopada 2009



W tym roku intensywna literacka jesień w Poznaniu. Przed nami zupełnie nowy festiwal - PORA REPORTAŻU. To jednocześnie 4 odsłona tegorocznego festiwalu 4 PORY KSIĄŻKI. Festiwal odbędzie się w tym samym czasie w 6 miastach Polski: Białymstoku, Bielsku-Białej, Gdańsku, Krakowie, Poznaniu i Warszawie. Zatem po raz kolejny zapraszam do Księgarni Bookarest już od środy 18 listopada. Program zapowiada się bardzo atrakcyjnie:

18 listopada, środa
18:00 Spotkanie z reporterem: Mariusz Szczygieł
Prowadzi: Agnieszka Wolny-Hamkało

19 listopada, czwartek
18:00 Opisywanie Afryki
Uczestniczą: Wojciech Jagielski, Olga Stanisławska, Adam Leszczyński
Prowadzi: Anna Gruszecka

20 listopada, piątek
18:00 Spotkanie z Wojciechem Albińskim
Prowadzi: Marta Mizuro

21 listopada, sobota
18:00 Świat poprzez reportaż: od PRL do dziś
Rozmawiają Teresa Torańska i Włodzimierz Nowak

O szczegółach dotyczących całego festiwalu można przeczytać na stronie festiwalowej. Zapraszam bardzo serdecznie :)

czwartek, 12 listopada 2009


Już od poniedziałku rusza w Poznaniu druga edycja Festiwalu Twórczości Kobiet No Women No Art. To impreza, której nie wolno przegapić i której szczerze kibicuję z różnych względów :)

Podczas festiwalu polecam spotkanie wokół książki "Marlene" Angeliki Kuźniak 17 listopada o godz. 18:00 w Księgarni Bookarest. O innych wydarzeniach poczytać można na przykład tutaj: www.nowomen-noart.pl. Odsyłam też do wywiadu z Aśką Stankiewicz - dyrektorką festiwalu i założycielką Ośrodka Rozwoju Osobistego Kobiet BABILĄD. Rozmowę można było przeczytać w dzisiejszym wydaniu GW i oczywiście tutaj: Uwaga! Nagły Atak Kobiet.

Polecam oczywiście nie tylko kobitkom ;)

środa, 11 listopada 2009


W listopadzie jak na aurę przystało w Radiu Afera czytamy kryminał. Skoro kryminał i skoro rodzimy to oczywiście Marek Krajewski i Mariusz Czubaj :) Zatem od pon. do pt. na 98,6 o 8:30 i o 21:00 możecie posłuchać fragmentów "Róż cmentarnych" w interpretacji Piotra Kalina.

Przy okazji już dziś zapraszam i polecam Międzynarodowy Festiwal Kryminału, który odbędzie się we Wrocławiu między 28 listopada a 3 grudnia. Oprócz licznych spotkań, panelów dyskusyjnych, warsztatów literackich, pokazów filmów kryminalnych na festiwalu odbędzie się też dzień dla młodych czytelników historii z dreszczykiem... ;)

wtorek, 3 listopada 2009


Jutro o świcie wsiadam w nasze urocze PKP i jadę daleko, hen hen ;) do Krakowa na 13. Targi Książki :) Co tam będę porabiać? Poczytać o tym można tutaj: Zakamarki.pl
Program całej imprezy jest dostępny chociażby w tym miejscu: Targi.Kraków.pl

Bardzo się na ten wyjazd cieszę. W tym roku Targom Książki w Krakowie towarzyszyć będzie Międzynarodowy Festiwal Literatury im. Josepha Conrada i mam nadzieję nie przegapić tej okazji, aby także tam zajrzeć. Polecam: ConradFestival.pl

Jednym słowem plan na najbliższe dni mam bardzo intensywny ;)

poniedziałek, 2 listopada 2009

Cmentarz na Rossie, Wilno


Cmentarz na Rossie, Wilno


Cmentarz Père-Lachaise, Paryż




Cmentarz Père-Lachaise, Paryż



Zaduszkowo wspominam także jedne z bardziej wyjątkowych cmentarzy, które odwiedziłam. Cmentarz Père-Lachaise w Paryżu, gdzie spoczywają Marcel Proust, Fryderyk Chopin, Eugène Delacroix, Guillaume Apollinaire, Oskar Wilde (cały pokryty odciskami czerwonych całusów wielbicieli i wielbicielek!), Honoré de Balzac i wielu innych. Bez wątpienia to największy i najsłynniejszy paryski cmentarz. Założony został w 1804 w ogrodach przylegających do willi Mont-Louis, podarowanej przez Ludwika XIV swojemu spowiednikowi, francuskiemu jezuicie François d'Aix de Lachaise. Z pobytu na Père-Lachaise pamiętam niezwykły grobowiec Abelarda i Heloizy oraz grób Jima Morrisona, który wcale nie jest łatwo znaleźć i do którego ciągle pielgrzymują liczni fani artysty.

Będąc w Paryżu warto jednak wybrać się nie tylko na melancholijny spacer po Père-Lachaise. Dla mnie ważna była także wędrówka po Cmentarzu Montparnasse znajdującym się w południowo-wschodniej części Paryża, w XIV dzielnicy. Na cmentarzu Montparnasse, stworzonym w 1824 roku, początkowo znanym pod nazwą Le Cimetie're du Sud, chowana jest elita intelektualna i kulturalna Francji, jak również wydawcy i osoby, które promowały artystów. Tym samym można stanąć tam nad grobem Olgi i Josepha Ginsburgów, Eugène Ionesco, Samuela Becketta, Charlesa Baudelaira, Jeana Paula Sarta i Simone de Beauvoir (leżą w jednej mogile) i wielu, wielu innych. Wzruszająca chwilą było dla mnie pochylenie się nad grobem Julio Cortázara. Cały w liścikach, kamyczkach, kasztanach, ktoś nawet zostawił ulubione papierosy - Gauloises.

W zupełnie inną podróż wybieram się, gdy odwiedzam Cmentarz na Rossie w Wilnie założony 1801 roku. To jedna z czterech polskich nekropolii narodowych, która posiada również duże znaczenie historyczne i symboliczne dla Litwinów i Białorusinów. Na Rossie spoczwa mój pradziadek i zapewne inni, dalsi moi przodkowie. Spacer po wzgórzach Rossy o każdej porze roku robi ogromne wrażenie, ale marzę by kiedyś móc znaleźć się tam właśnie w Zaduszki.

Dodane przeze mnie zdjecia robiłam samodzielnie, dawno temu - te z Wilna to jeszcze Zenit. Wszystkie wywołane na pożółkłym już lekko, świetnym czeskim papierze w domowej ciemni, w łazience ;)

niedziela, 1 listopada 2009



Połknęłam ją jak tylko się ukazała. Piszę z opóźnieniem, bo mam problem z tym tekstem.

Tym razem u Huberta Klimko-Dobrzanieckiego więcej śmiechu niż zwykle. Surrealizm rzeczywistości bawi i wciąga od początku. Znów kawa na ławę, znów mocno autobiograficznie i gawędziarsko, ale trzymamy się chronologii i opowiadamy od początku, wszystko to co pierwsze i zarazem najważniejsze: narodziny, Komunia Święta, pierwsze niekontrolowane podniecenie, wyjazd z domu, pobyt za granicami kraju, różne prace, aż po pierwszą książkę, pierwszą trasę promocyjną i pierwszą wizytę u psychoanalityka...

Anegdotyzm wypełnia tę powieść po brzegi, a anegdoty są mocną stroną opowiadacza historii jakim jest autor "Rzeczy pierwszych". Wzruszające fragmenty o Wujku Lutku, przezabawnie opisane spotkanie z "Szałem" Podkowińskiego, ujmująca postać przyjaciela Japończyka - Hiroshiego.

Niestety przyznać muszę, że coś mnie rozczarowało. Końcówka? Wiadomym jest, że gdy rozczarowuje końcówka to nie jest za dobrze. Poświęcenie tak wiele miejsca kulisom swojego debiutu prozatorskiego i wydania swojej pierwszej książki oraz odbycia pierwszej trasy promocyjnej budzi lekki niesmak. Dlaczego?

Zdaje się to wszystko zbyt dosłowne, zbyt prawdziwe, zbyt prawdopodobne. Szczególnie gdy ma się pojęcie o rynku książki w Polsce ;) Może marudzę, ale gdyby dodać do tego trochę nierealności, coś zmyślić mocniej, ubarwić, wyolbrzymić nawet, może było by lepiej? A tak mamy na koniec łatwe rebusy do rozwiązania, coś prawie w stylu powieści z kluczem, złośliwej oczywiście.

To prawda, że gdy się debiutuje i ma się bardzo dobry debiut to jest się w sytuacji absurdalnej. Świetnie zostało to nakreślone w "Rzeczach pierwszych". Pisarz wysłany w trasę promocyjną, za którą najlepiej by było gdyby on płacił organizatorom, a już na pewno nie oni jemu... Tak jest w rzeczywistości i owszem jest to absurdalne. Ale żeby wkładać to w tą właśnie książkę? Na końcówkę? W niby zaszyfrowany, niby nie, sposób? Poza tym nic nie poradzę na to, że mimo wszystko lubię wydawnictwo "Heban", a wplatanie wątków dotyczących rynku książki w Polsce po prostu zupełnie mnie nie interesuje, średnio bawi i właściwie psuje książkę. Szkoda. Choć może to ja biorę to wszystko zbyt serio?

Lekturę polecam, jak też wcześniejsze książki Huberta Klimko-Dobrzanieckiego. Sama czekam na kolejny tekst autora "Kołysanki dla wisielca".

poniedziałek, 26 października 2009



W imieniu byłych i obecnych organizatorów ;) zapraszam na drugą odsłonę cyklu KAPITALNE ROZMOWY - BOMBA W BOOKAREST. Temat: Młodzi wobec scenariusza. Goście: Xawery Żuławski i Piotr Marecki. Prowadzi: Agnieszka Wolny-Hamkało. Do zobaczenia już jutro, we wtorek o godz. 18:00 w Księgarni Bookarest! :)

niedziela, 25 października 2009


Coś przeze mnie rysuje. Jakiś stwór. Rysunki nie powstają z chęci stworzenia czegoś ładnego i mądrego, i nie dlatego żeby miały cokolwiek zmieniać, komentować.
Marcin Swietlicki w rozmowie z Jarosławem Borowcem.

Jedną z książek, którą będziemy prezentować w najbliższej POCZYTALNI będą "Rysunki zabrane" Marcina Świetlickiego wydane przez www.czteryoczy.pl

Gośćmi programu będą: odpowiedzialny za układ rysunków i projekt graficzny - Teodor Jeske-Choiński, wydawca książki - Krzysztof Marcinowski oraz obecny tym razem tylko duchem Jarosław Borowiec - pomysłodawca i redaktor książki.

Do usłyszenia już dziś o godz. 16:00 na 98.6 :)

sobota, 24 października 2009



Wróciłam z Gdańska i było bardzo ciekawie. Pierwszego dnia piękna uczta dla Józefa Wilkonia - spotkanie autorskie, wernisaże dwóch wystaw, gdzie były pokazywane także rzeźby Wilkonia, kiermasz jego książek. Mistrz w świetnej formie, bezpośredni i przystępny dla każdego, z poczuciem humoru, naturalny, z bagażem wielkiego, bezcennego doświadczenia i wiedzy. Powyżej jego autorska książka (jest autorem także tekstu, nie tylko ilustracji) , którą ochoczo zakupiłam i zdobyłam ten smaczek jakim jest autograf ;)

Drugi dzień spotkań upłynął pod hasłem dyskusji wokół "alternatywnej" książki dziecięcej. Trwały rozmowy na temat tego jak to jest wydawać Józefa Wilkonia, jak wygląda praca nad książka dziecięcą. Odświeżające i przezabawne spotkanie z Litwinami: Sigutė Ach i Kęstutisem Kasparavičiusem z wydawnictwa Nieko Rimto. To spotkanie uświadomiło mi jak niezwykła potrfi być rzeczywistość w głowach niektórych artystów ;)

Tego dnia odbyła się też interesująca dyskusja na temat tego Komu powinna podobać się książka dla dzieci? Choć szkoda, że w dyskusji uczestniczyło tak mało ludzi, którzy powinni interesować się tym tematem. Generalnie po przyjeździe z Gdańska pozostało we mnie kiepskie wrażenie polegające na tym, że Bałtyckie Spotkania Ilustratorów to kolejna impreza niszowa, która niszowa wcale być nie musi i wręcz być nie powinna. W głowie zaczyna tlić się tysiąc pomysłów, jak by to było zorganizować coś podobnego, ale z większym rozmachem w Poznaniu...

środa, 21 października 2009


Już jutro jadę na 4. Bałtyckie Spotkania Ilustratorów do Gdańska, które odbywają się w Ratuszu Staromiejskim od 22.10 do 23.10.2009 :) Mój wyjazd wyszedł dość spontanicznie ale bardzo się z niego cieszę.

Głównym tematem tegorocznej edycji Bałtyckich Spotkań Ilustratorów będzie twórczość – wybitnego malarza, grafika, rzeźbiarza ilustratora książek - Józefa Wilkonia, laureata wielu prestiżowych nagród, cenionego w Polsce i zagranicą. Artysta ma w dorobku ponad 200 książek wydanych w Polsce, głównie we Francji, Szwajcarii, Niemczech i Japonii!!!

Podczas „Spotkań” zaprezentowane zostanie także wydawnictwo z Litwy – Nieko Rimto (w dosł. tłumaczeniu „Nic ważnego”) oraz współpracujący z wydawnictwem świetni, cenieni na Litwie i poza granicami ilustratorzy: Sigute Ach i Kestutis Kasparavicius.

Dla spragnionych program można znaleźć tutaj: http://www.nck.org.pl/

Odezwę się jak wrócę, czyli pewnie w sobotę!

wtorek, 20 października 2009


Christine Aymon, Sans titre & Jeune fille







Małgorzata Kręcka-Rozenkranz, C2H8O2 (octan etylu)




Funiko Kobayashi, Homing, 2008



Dorzucam jeszcze kilka fot z niedzielnego wypadu na Triennale. Niestety jakość kiepska, bo robione z komórki ;)

poniedziałek, 19 października 2009


Dominik Dlouhy, bez tytułu, 2007




Marc PETIT, Le Pliant





Tomasz Skorka, BONSAI 12. (DZIECKO), 2009



Wczoraj wybraliśmy się do CK ZAMEK na Międzynarodowe Triennale Rzeźby, któremu przyświeca hasło, temat, tytuł: KRYZYS GATUNKU.

W tym roku Triennale składa się z 5 wystaw: 4 międzynarodowe wystawy zbiorowe (wystawa konkursowa i 3 wystawy kuratorskie) oraz wystawa indywidualna Francesco Marino Di Teana. Całość robi imponujące wrażenie. Sale i korytarze ZAMKU zasypane są rzeźbami :)

Najbardziej podobała mi się rzeźba Leny Hensel "Siedem śpiących" oraz "Milky Way" innego autorstwa. A tak naprawdę to nie sposób tego tutaj opisać, wymienić, wybrać, bo w głowie tkwi bardzo wiele dzieł i chciałoby się je obejrzeć jeszcze raz. Obejrzeć: obejść wkoło i dotknąć. Tak, tak - dotknąć. Gdy oglądam rzeźby nigdy nie umiem się powstrzymać i ukradkiem dotykam delikatnie.

Chyba jeszcze wrócę do ZAMKU i może uda mi się zrobić jakieś ciekawe foty, póki co wklejam kilka ze strony www.triennale.artproduct.com.pl - tu też można poczytać więcej o Triennale, ale najlepiej się wybrać, czas mamy do 11 listopada.

niedziela, 18 października 2009

Jedno z moich ulubionych zdjęć. Zrobiłam je we wrześniu, tuż po 11 września 2001 roku. Paryż oczywiście. Widok z wieży Katedry Notre-Dame. Śniegu nie było wcale. Kiedyś chciałam bardzo wywołać je w dużym formacie. Bardzo dużym.

sobota, 17 października 2009


"Przerwane objęcia" (Los abrazos rotos) to historie: kina, romansu, przyjaźni, pasji i miłości. Humor, kicz i śmierć, a wszystko to w świetnych kadrach i kolorach. Składanie elementów życiowej układanki niczym składanie podartych zdjęć. Almodovar w dobrej formie.

piątek, 16 października 2009


Dopiero odkrywam Pera Pettersona i zaczęłam niechronologicznie, bo "Kradnąc konie" dopiero czeka na swoją kolej.

"Przeklinam rzekę czasu" wciąga od samego początku choć tak naprawę niewiele się dzieje. Retrospekcja, przywoływanie i analiza wspomnień. Ogromnie dużo ważnych emocji, choć mało emocjonalnie nacechowanych słów.

Powieść posiada kilka ciekawych warstw konstrukcyjnych. Po pierwsze mieszanie się z sobą, przeplatanie czasu przeszłego, wspomnień z teraźniejszością przedstawioną w fabule. Świetne psychologiczne zarysowanie postaci. Dochodzą do tego smacznie wplecione wątki historyczno-społeczne oraz literackie - to także książka o książkach. Uwodzi sposób opisu Pettersona, przejrzysty i prosty język. Goły i silny.

Czytamy opowieść o mężczyźnie wieku średniego, który znajduje się w momencie przełomowym, jest na zakręcie. Bohater rozwodzi się i podsumowuje swoje życie, a jego matka jest śmiertelnie chora na raka. Matce nie pozostało już wiele czasu zatem postanawia wyjechać z Norwegii do Danii, z której pochodzi. Syn jedzie za nią.

Relacja między synem a matką jest jednym z głównych wątków książki. To relacja nietypowa. Wszelkie inne relacje jakie ma bohater Pettersona są bliźniaczo trudne. Mamy tu coś bardzo pogłębionego, prawdziwego a jednocześnie surowość tych relacji bije z książki, tak jak przebija z niej surowy klimat Skandywnawii.

"Przeklinam rzekę czasu" to próba naprawienia relacji, powiedzenia sobie tego co najważniejsze. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o przejmującej do szpiku samotność, o braku sposobu na wyrażenie uczuć, odwagi na wypowiedzenie słów. Mamy do czynienia z egzystencjalnym zagubieniem i niespełnieniem. Wszystkiemu towarzyszy czas, który ciągle upływa i którego zdaje się być coraz mniej. Rwąca rzeka czasu, którą życie przeklina.

Zalecam czytać dżdżystą jesienią popijając calvados, mając pod ręką "Łuk triumfalny", przed oczami morze zimą, a w głowie wiersz Mao:

Kruche obrazy wioski podczas tamtego odjazdu. Przeklinam rzekę czasu: to już trzydzieści dwa lata.

czwartek, 15 października 2009


Już w niedzielę (18.10.09) o godz. 16:00 kolejna odsłona programu literackiego POCZYTALNIA w Radiu Afera :) Tym razem będzie mowa o nowym numerze "Czasu Kultury", a więc o BERLINIE MIĘDZYNARODOWYM. Naszym gościem będzie Lothar Quinkenstein, z którym porozmawiamy o współczesnej niemieckiej prozie i obrazie Berlina.

Ale to nie wszystko! :) Na fali przyznawanych ostatnio i omawianych przez nas szczegółowo nagród literackich (Literacka Nagroda Nobla, Nagroda Literacka Nike, Nagroda Kościelskich, Nagroda im. Beaty Pawlak) opowiemy także o The Man Booker Prize.

Poza tym, jak zwykle w programie garść polecanych przez nas nowości wydawniczych oraz zapowiedzi ciekawych wydarzeń literackich, których nie powinno się przegapić.

Miłego odsłuchu! :)

niedziela, 11 października 2009


Mam słabość do awangardy, suprematyzmu i Malewicza. Gdy ukazał się tomik "Czarny kwadrat" Tadeusza Dąbrowskiego wydany przez Wydawnictwo a5 wiedziałam, że na pewno do niego zajrzę. Czas mijał, tomik czekał. Kilka dni temu przyznano Nagrodę Kościelskich. Otrzymał ją właśnie Dąbrowski za "Czarny kwadrat".

Przeczytałam książkę dziś rano. Był to pyszny poranek, bo spędzony z naprawdę świetną poezją. Młodą (Dąbrowski ma 30 lat i jest to jego piąta książka) ale dojrzałą. Poruszająca tematy wielkie, podstawowe dla każdej egzystencji, jednocześnie sytuując się wyraźnie po stronie ponadczasowych wartości, ale bez patosu.

"Czarny kwadrat" to tom świetnie skomponowany i spójny. Otwierają go dwa cytaty, z Martina Heideggera i Franka Blacka. Potem mamy trzydzieści sześć utworów zamkniętych świetnym ironicznym, a jednocześnie nie pozbawionym humoru wierszem "do skutku". Przy okazji, A. z którą rozmawiałam o tomiku popołudniu, odnalazła w tym tekście bezpośrednie i jawne odwołanie do Krynickiego ("Kamień, szron"). Lubiących szperać - za pozwoleniem A. - podpowiadam ;) A. wspomniała też, że koniecznie powinnam sięgnąć po "Te Deum" i tak zapewne zrobię, a jej rekomendacją dzielę się dalej.

Dąbrowski w "Czarnym kwadracie" dotyka tematu chłopięctwa, starzenia się, miłości rodzicielskiej, choroby i śmierci. Pisze o procesach fizycznych i duchowych, jakie towarzyszą nam w życiu. To główne tematy tomiku, choć jest w nim akcent również miłosny (piękne "Nieomal", zaskakujący "Orfeusz i Eurydyk" i nie tylko).

Sporo miejsca w "Czarnym kwadracie" poeta poświęcił refleksji nad poezją samą w sobie. Nad słowem, metaforą. Wspomnę tutaj takie utwory jak "Wiersz współczesny" oraz tekst dedykowany Tadeuszowi Różewiczowi na 85 urodziny (nota bene Różewicz nagrodził swego czasu Dąbrowskiego "Małym Berłem" Fundacji Kultury Polskiej), czy wiersz pt. "Słowo".

Odnoszę wrażenie, że powaga całości, poruszającej zagadnienia będące blisko metafizyki, została idealnie zrównoważona szczyptą humoru. Oto przykład:


***

czy istnieje jeszcze poezja? - pyta pod koniec
imprezy kolega, który trzydzieści lat temu
miał wiersz w poezji. odpowiadam: nie,
poezja już nie istnieje. naprawdę? - pyta z
niedowierzaniem. naprawdę. a pisma też już nie ma?

pisma też.



W tym miejscu wspomnieć można jeszcze o tekście opowiadającym o promocji wierszy księdza proboszcza, ale tym razem cytować nie będę, po prostu odsyłam już do tomiku ;)

Najbardziej poruszyły mnie teksty, w których jest refleksja nad milczeniem. Zatrzymałam się dłużej przy wierszu, gdzie opisany jest chory ojciec czytający przed snem w sąsiednim pokoju, a także przy utworze "Różnica". Mamy tu sprawy metafizyczne pokazane w potoczności, codzienności, przedstawione prostym językiem.

Polecam "Czarny kwadrat" wszystkim tym, którzy uważają, że nie znają się na poezji, że do nich nie trafia, że jej nie rozumieją. Polecam każdy tekst z tej książki i czytanie "do skutku" ;)

U mnie ta lektura odbywa się trochę inaczej niż na końcu tomu sugeruje Dąbrowski, bo jeśli czuję to coś, to i tak, a właściwie tym bardziej, czytam wiersz ponownie, i jeszcze raz, od nowa, na nowo, ciągle, odkładam na chwilę tylko po to by wrócić. Bez wątpienia robię tak właśnie dzisiaj. Odczepić się od wiersza nie mogę.

A swoją drogą, to ciekawe, że "Czarny kwadrat" nie będzie dla mnie już tylko Malewicza...

piątek, 9 października 2009


Cieszę się z tegorocznej Literackiej Nagrody Nobla. Dla złaknionych informacji i faktów na temat Herty Müller przytoczę może jeden, o którym nie wszyscy pamiętają. 1 czerwca 2005 roku, Księgarnia Bookarest i spotkanie z autorką książek: "Sercątko", "Dziś wolałabym siebie nie spotkać" oraz zbioru esejów pt. "Król kłania się i zabija", które prowadziła Izabela Drozdowska. Czy ktoś był na tym spotkaniu? ;)