sobota, 30 stycznia 2010





Kinowy weekend i dwa hhihihi... cudaczne filmy! Oba polecam gorąco i zalecam nie czytanie zbyt wiele o filmach przed ich obejrzeniem ;)

czwartek, 21 stycznia 2010





Od dziś do 7 lutego w Galerii PRZYCHODNIA można oglądać wystawę "Koniec kasety", której kuratorką jest Wiktoria Szczupacka i której część wizualna sprowadzona jest do minimum, bo jednak głównie chodzi o słuchanie. Wyczytać można, że "podstawę projektu stanowią, przygotowane specjalnie na wystawę słuchowiska odtwarzane z kaset magnetofonowych. Na wystawie można usłyszeć realizacje muzyczne, nagrania o formie zbliżonej do radiowych audycji, a także opowieści osób związanych z kasetami. Słuchowiska oscylują wokół takich zagadnień jak muzyka, historia, technologia, kultura, forma i funkcja kaset; pojawia się także wiele prywatnych opowieści".

Więcej o wystawie "Koniec kasety" można jeszcze doczytać tutaj: www.galeriaprzychodnia.pl. Dziś odbywa się wernisaż tego wydarzenia, na który niestety nie udało mi się dotrzeć, ale motyw kasety jest bliski memu sercu. Pamiętam dokładnie pierwsze odkładane pieniądze (13 tysięcy złotych!) na (oryginalną? nieoryginalną?) kasetę Michaela Jacksona "Dangerous".

Z kasetami wiąże się u mnie ostatnio coś jeszcze. Byłam w kinie na świetnym, zbierającym liczne pochlebne recenzje i wyróżnienia filmie "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha, który jako reżyser jest znany także z filmu "Tulipany". Wspominam o "Tulipanach" dlatego, bo ten film dość ciekawie mnie ujął, a szczególnie muzyka Daniela Blooma, którego Borcuch zaprosił także do współpracy przy "Wszystko co kocham". Blooma co prawda nie słychać w najnowszym filmie zbyt wiele, ale film muzyczny jest mocno. Muzyczny, morski i punkrockowy.

Akcja toczy się w latach 80-tych w Polsce, ale nie mamy tu do czynienia z dobrze znaną martyrologią stanu wojennego. To tamten czas, ale trochę z innej perspektywy i przez to może mniej przyciężkawy. Może bardziej autentyczny, a przy tym jednocześnie ciągle poważny. Chciałoby się powiedzieć, że Borcuch opowiada prostą i banalną historię. Że może jak na tamten czas zbyt jasną i piękną. Ale jednocześnie trudno stwierdzić, że mamy do czynienia z czymś naiwnym. Trudno oprzeć się artystycznej spójności, świetnej grze aktorskiej, celnym kadrom. Zwykłości pokazanej niezwykle. Bardzo podobają mi się słowa Pawła T. Felisa, który napisał o tym filmie w następujący sposób: "...trzeba wrażliwości i sprawnego rzemiosła, by zrobić film tak lekki i jednocześnie niebłahy, zabawny i całkiem serio. Borcuch nie boi się mówić o tym, co najprostsze, szyje fabułę nićmi tak delikatnymi, że łatwo posądzić go o banał. Ale to akurat bzdura: zamiast bohaterów z nostalgicznej pocztówki mamy we "Wszystko co kocham" ludzi z krwi i kości. Z ich kapitalną energią i zachłannością na życie, z beztroską brawurą i - gdy sytuacja wymyka się z rąk - bezradnością".

Zarówno film jak i wystawę polecam wszystkim tym, którzy mają jeszcze w domu stare kasety magnetofonowe i tak jak na przykład ja nie mają już sprzętu, żeby je odsłuchać, ale nie mogą się z nimi rozstać. Mają kasety na których nagrywali kawałki puszczane w radiu, w nocnych audycjach słuchanych w łóżku z dwukasetowym jamnikiem przy uchu ;)

piątek, 15 stycznia 2010



Nadrabianie filmowych zaległości z zeszłego roku trwa. Ostatnio "Zapaśnik" Darrena Aronofsky'ego z Mickey Rourkiem w roli głównej. Opierałam się trochę temu filmowi. Boję się Aronofsky'ego. Nie lubię filmów z krwawą jatką. Nie znoszę boksu. Ale jednak obejrzałam.

Film był dużym zaskoczeniem, choć przecież momentami wydawał się konwencjonalny. Całość zasługuje na uwagę głównie ze względu na świetną grę aktorską, a może właściwie bycie sobą - Rourke. Podobało mi się połączenie dwóch wątków: podstarzałego udającego walkę na ringu faceta z wątkiem dojrzałej striptizerki dla której scena była również ringiem, gdzie udaje. Wydaje się, że oboje chcieliby (lub muszą) swoją pracę rzucić i zacząć nowe, inne i lepsze życie. Dla obu jednak wyjście z beznadziejnej sytuacji, w której się znajdują nie jest takie proste.

Film bez happy endu, ale też bez jednoznacznego zakończenia. Przygnębiający, refleksyjny i smutny. Prawdziwy, w przeciwieństwie do zasad samego wrestlingu i innych filmów o bokserach.

środa, 13 stycznia 2010







Od paru dni wieczory upływają mi przy dźwiękach jednej płyty. Tomasz Stańko Quintet Dark Eyes. To po prostu cudo. Pozostaje tylko żałować, że przegapiłam poznański koncert promujący album. Na płycie mamy dziesięć utworów, tworzących spójną, charakterystyczną, transową i liryczną całość. Wszystkie skomponowane przez Tomasza Stańko z wyjątkiem dwóch, które są autorstwa Krzysztofa Komedy. Przychodzę do domu włączam i tak gra kilka godzin. Jak z domu wychodzę to gra mi w głowie. Płyta i utwór "The Dark Eyes Of Martha Hirsch" była także przyczyną poznania pewnego obrazu - powyżej reprodukcja - Oskar Kokoschka "Martha Hirsch".

poniedziałek, 11 stycznia 2010


Zapraszam. Nic więcej nie napiszę, żeby jeszcze bardziej zaintrygować i zachęcić do przybycia w czwartek o godz. 19:00
na Święto Małpy do Galerii Miejskiej Arsenał ;)

wtorek, 5 stycznia 2010



Pierwsze dni nowego roku upływają mi m.in. na nadrabianiu zaległości kinowych. Oglądam filmy, których w kinie w 2009 roku z różnych przyczyn nie udało mi się zobaczyć. Oczywiście aura jaką mamy za oknem sprzyja temu zajęciu. Nie ma to jak opatulić się kołdrą w ciepłym łóżku z kubkiem czegoś smacznego do picia i odpłynąć na chwilę w inną rzeczywistość.

Zacznę od filmu o tytule "Wątpliwość". Wyreżyserował go według scenariusza własnej sztuki John Patrick Shanley. Sztuka z 2003 roku, która wystawiana była na Broadwayu ponad 500 razy doczekała się ekranizacji. Notabene jej inscenizację w reż. Piotra Cieplaka można było oglądać w warszawskim Teatrze Polonia Krystyny Jandy w 2007 roku.

Film, co chyba nie powinno zbytnio dziwić - a przynajmniej mi nie przeszkadzało - uderza teatralnością. Jego największą siłą jest wybitne aktorstwo. Meryl Streep jako siostra Aloysius, Philip Seymour Hoffman wcielający się w rolę ojca Flynna dają popis swoich umiejętności i talentu. Trudno się im oprzeć. Są tak przekonujący, że napięcie, które rodzi się między nimi udziela się także widzowi. Zapewne duża w tym rola samego scenariusza, niebanalnej i niejednoznacznej sztuki, swego rodzaju bazy, która umożliwia aktorom osiągnięcie tego typu efektu. Film skonstruowany jest na zapadających w pamięć dialogach, na takich drobiazgach jak: gesty, mimika, rekwizyty, szczegóły wyglądu, codzienne i niecodzienne rytuały.

To co mnie ogromnie ujęło to fakt, iż całość zostaje w głowie na bardzo długo. Poruszony w filmie problem sprawia, że obrastamy w refleksje nad szybkim ocenianiem ludzi, obmową ich, nad walką płci i ras, oraz nad zhierarchizowaną strukturą kościoła. Warto obejrzeć, doświadczyć wątpliwości.

poniedziałek, 4 stycznia 2010







Już niebawem, za miesiąc, w Poznaniu rozpocznie się wielkie święto komiksu - Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej LIGATURA.

W programie: east cover - międzynarodowe targi profesjonalistów bezpłatnie dostępne także dla wszystkich odwiedzających, pitchings - prezentacje artystów komiksowych przed międzynarodową komisją wydawców (ZGŁOSZENIA DO 12 STYCZNIA!), chekpoints - pokazy filmów dokumentalnych oraz opartych na motywach komiksowych, międzynarodowa konferencja "Przestrzenie Kultury Komiksowej", "Akademia komiksu" czyli warsztaty komiksowe prowadzone przez profesjonalistów - zawodowych autorów komiksów, liczne wystawy tematyczne oraz spotkania, prezentacje, panele dyskusyjne. Oj, będzie się działo, że aż głowa boli! Festiwal potrwa od 4 do 7 lutego, zatem jak namawiają organizatorzy: rezerwujcie czas i ściany! :)

Przy okazji polecam komiksowy kalendarz LIGATURY - Female Comics from Central Europe. Jak widać marzy mi się maj...

niedziela, 3 stycznia 2010

















Wczorajszy spacer w śniegu po okolicy. Tu mieszkam, czyli prawie pomiędzy kościołem św. Józefa oraz klasztorem karmelitów bosych i kościołem św. Wojciecha. Ze szczytu wzgórza św. Wojciecha widać dachy kamienic Starego Rynku, gdzie notabene złowiłam wczoraj coś wytrawnego i w temacie - Tomas Venclova "Rozmowa w zimie" z przedmową Josifa Brodskiego i w opracowaniu Stanisława Barańczaka (aż wstyd przyznać jak mało za tę cenną książkę zapłaciłam). Zajrzałam też na sąsiadujący z karmelitami Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan, który jest zupełnie niesamowitym, wyjątkowym miejscem, malowniczą enklawą zadumy położoną właściwie w samym centrum Poznania.

sobota, 2 stycznia 2010



Jeśli wierzyć nocie od autora, która została zamieszczona na końcu książki "Kolor słońca" to utwór ten (mini powieść) powstał za sprawą propozycji jaką złożyła Camilleriemu Kathrin Luz, kurator Düsseldorf Museum Kunst Palast w maju 2005 roku. Była to propozycja napisania opowiadania o Caravaggiu z okazji wystawy, która miała się odbyć w muzeum pod koniec 2006 roku. Camilleri przyjął ofertę i napisał nowelę o Caravaggiu. Ponieważ jednak jego opowiadanie było zbyt obszerne, jedynie piętnaście zamówionych stron zostało opublikowanych w antologii o Carravaggiu, a całość ujrzała światło dzienne dopiero w książce "Kolor słońca", którą z kolei w 2009 roku opublikowało wydawnictwo Noir Sur Blanc w przekładzie Anny Wasilewskiej.

Andrea Camilleri pochodzący z Sycylii i znany na świecie przede wszystkim ze swoich książek sensacyjnych, których głównych bohaterem jest komisarz Montalbano, tym razem pokusił się o napisanie opowieści osnutej wokół maltańsko-sycylijskiego wątku życia wielkiego malarza i awanturnika - Caravaggia.

Rzecz skonstruowana jest w sposób prosty. Mamy oto znanego włoskiego pisarza tworzącego powieści kryminalne - prawdopodobnie samego Camilleri, który przyjeżdża z Rzymu do Syrakuz by między innymi obejrzeć antyczną tragedię (Camilleri przez wiele lat był znany głównie jako reżyser teatralny). Podczas przedstawienia podejrzany jegomość siedzący obok bohatera wsuwa mu do kieszeni tajemniczą kartkę z numerem telefonu. W ten sposób zapala się iskra akcji, która w ostateczności prowadzi bohatera do tajemniczego domostwa, gdzie pokazane zostają mu dwa modele narzędzi optycznych, rzekomo skonstruowane przez Caravaggia oraz rękopisy samego malarza. Bohater otrzymuje szansę przeczytania intrygujących zapisków oraz wynotowania tego, co wydaje mu się szczególnie istotne i w ten sposób rozpoczyna się druga, główna część książki, której bohaterem jest już sam Caravaggio, a narratorem nasz dotychczasowy bohater, pisarz - Camilleri.

Czytamy zatem zapiski Caravaggia (który ledwo umiał się sam podpisać) stylizowane na język starodawny, charakteryzujący ówczesną epokę. Poznajemy artystę żyjącego w ciągłym strachu, ukryciu, ucieczce, popadającego powoli w obłęd i jednocześnie otrzymującego kolejne malarskie zlecenia. Bez wątpienia ciekawa jest w książce refleksja nad obsesją Caravaggia na temat "czarnego słońca" i powiązanie jej z techniką malowania - tenebryzmem, czy chiaroscuro. Pojawiają się wątki miłosne, również homoseksualne. Otrzymujemy szczyptę z obyczajowości i charakteru epoki baroku.

Świetnym rozwiązaniem jest umieszczenie w książce reprodukcji obrazów, o których czytamy. Nie są to reprodukcje duże i idealnej jakości, ale mimo wszystko przybliżają malarstwo mistrza, tak jak sama książka przybliża jego postać. Można powiedzieć, że "Kolor słońca" uczłowiecza przeciętnemu czytelnikowi malarza giganta, a jednocześnie nie sposób zaprzeczyć, że książka ta sprzyja także obrastaniu życia Caravaggia w zmyślone historie i swego rodzaju mity. Cała opowieść zamyka się zgrabną klamrą, która łączy czasy Caravaggia i współczesność.

Być może niektórzy będą czytać z zapartym tchem i po raz pierwszy sięgną po album z dziełami Caravaggia lub jego dokładną biografię. Ja spędziłam wczoraj dość sympatyczny, a nawet zabawny wieczór z tą lekturą i przy okazji z wielką chęcią po raz kolejny rzuciłam okiem na wybitną, zawsze zapierającą dech w piersiach twórczość reformatora malarstwa europejskiego.

piątek, 1 stycznia 2010