czwartek, 19 listopada 2009



Czekałam na kolejną książkę Erri De Luci w Polsce. "W imię matki" to powieść, a raczej coś na kształt apokryfu. Jest to bowiem historia zwiastowania i narodzin Jezusa, ale opowiedziana tylko i wyłącznie z perspektywy Matki - Marii z Nazaretu. Jej oczami, myślami. Jej ciałem.

De Luca we wstępie do swojej książki ciekawie pisze/wyjaśnia, że historia opowiedziana na nowo przez niego jest uwypukleniem:

"W tej książce uwypuklono szczegół (...) narodziny nowego życia w ciele kobiety, to najdoskonalsze misterium. (...) Ta opowieść jest próbą przybliżenia poprzez uwypuklenie. W imię Ojca rozpoczyna znak krzyża. W imię matki rozpoczyna życie."

Tekst jest piękny. Uwrażliwia na wiele aspektów, o których zapewne nie wpadło nam do głowy pomyśleć czytając jakąkolwiek z Ewangelii. Jednocześnie De Luca nie jest heretycki, czy obrazoburczy ani przeładowany mistycyzmem, czy teologią. Biorąc pod uwagę temat można by jednak pomyśleć, że gdzieś tam będzie to tendencyjne, nudne, wtórne i nie zachwyci. A jednak.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że przede wszystkim jest to historia o pierwszym etapie macierzyństwa, ciąży i porodzie, a dopiero później, choć oczywiście także, o zwiastowaniu, cudzie i narodzinach Boga. Historia o kobiecości właściwie. Naturalnej, prostej, pierworodnej i prawdziwej.

Poza tym myślę, że jest to opowieść także o małżeństwie, o związku dwojga ludzi. Wzajemnym zaufaniu i bliskości. Raz jeszcze, na nowo, poznajemy Marię - Miriam, ale także Józef - Joszu przedstawiony jest zupełnie niesztampowo. Łatwo się domyślić, że związek tych dwojga młodych ludzi, ich bliska relacja u De Luci jest bardziej z krwi i kości. Mamy tutaj mniej symbolizmu, więcej prawdopodobnych uczuć i trosk. Kolejną ciekawą odmianą/interpretacją u De Luci jest relacja Miriam z Bogiem. Tu również trafiamy na coś wymykającego się schematyzmowi myślenia.

Niezwykłe i godne podziwu jest to jak De Luca świetnie wyważył całość i skonstruował. "W imię matki" pisane jest ciepłym, delikatnym i momentami poetyckim językiem. Każde słowo, każda pauza niesie ogromne znaczenie. Wszystko to świetnie wprowadza w czasoprzestrzeń pustyni, na której dochodzi do narodzin. Pustynia - o tym również jest "W imię matki", które otwiera cytat z Josifa Brodskiego: Przywyknij, synku, do pustyni.

Opowieść rozpoczyna prolog będący pieśnią/wierszem o wietrze, "marcowym mistralu", który rozsiewa nasiona, zapładnia. Potem następują kolejno stanca pierwsza, druga, trzecia i ostatnia. Książkę zamykają trzy pieśni, a ostatnie słowa, ostatniej z nich na długo zapadają w pamięci jednoznacznie korespondując z cytatem z Brodskiego z początku. Czytając "W imię matki" wpadamy w świetnie wymierzony rytm i odkrywamy misternie ułożoną, uwodzącą konstrukcję. Opowieść religijną, ale także bardzo ludzką i życiową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz