niedziela, 30 sierpnia 2009



Odkryłam swoją nową, sentymentalną słabość. Przeżywam ostatnio ogromną tęsknotę za amerykańskim kinem lat 80-tych i 90-tych. Dobrymi dramatami psychologicznymi, thrillerami, niebanalnymi komediami romantycznymi, czy filmami bardziej z półki przygodowej.

Jaki tego efekt? Przed snem oglądam "Fatalne zauroczenie" (1987) z młodą Glenn Close i młodym Michaelem Douglasem, które do dziś przyprawia o dreszcze, słodki "Franky i Johony" (1991) z młodziutkimi: Michelle Pfeiffer i Alem Pacino, "Za horyzontem" (1992) z Nicole Kidman i Tomem Cruisem, którzy są w tym filmie po prostu rewelacyjni, "Niemoralną propozycję" (1993) z Demi Moore i Robertem Redfordem, no i wymienię na koniec tak kultowe dzieło jak "Fargo" (1996).

Nadziwić się nie mogę świetnymi dialogami i historiami, grą aktorską i brakiem efektów specjalnych, retuszów komputerowych itd. Te filmy mogę oglądać w kółko, mimo, że znam je już powoli na pamięć i że nie jest to kino ani alternatywne, ani artystyczne, ani nowe. Jest zwyczajne i magiczne zarazem. Nie starzejące się i po prostu dobre.

sobota, 29 sierpnia 2009


W Poznaniu, w Galerii Miejskiej Arsenał na Starym Rynku trwa wystawa "Pamięć motywu" Artura Nachta-Samborskiego.

Przeważają oczywiście martwe natury z charakterystycznym i rozpoznawalnym elementem twórczości malarza jakim jest fikus. Właśnie na te nastrajające dziwnie fikusy poszłam popatrzeć pod koniec lata.

Niespodziewanie zachwyciło także kilka pejzaży, w tym świetne "Baleary" z 1965 roku. Akty - w szczególności "Akt na czerwonej sofie" (1935), gdzie kobieca postać ma na głowie marynarską czapkę. Zwróciły uwagę liczne portrety postaci - w tym znakomita "Kobieta w różowym płaszczu i boa" z 1934 roku oraz "Portret toreadora" (1939).

Nasycona, śmiała kolorystyka, odważne pociągnięcia pędzlem, prymitywizm. Prostota, powtarzalność, rytmiczność. Komizm i groteska. Czuć wpływ niemieckiego ekspresjonizmu i polskiego koloryzmu.

Pierwszy raz w tym roku zapachniało mi jesienią.


Powyżej: Martwa natura, olej, płótno, 81×65 cm, własność rodziny artysty, depozyt w MNP.

piątek, 28 sierpnia 2009


Obejrzałam "Wojnę polsko-ruską" - bardzo udaną ekranizację powieści Doroty Masłowskiej. Autorem scenariusza i reżyserem jest Xawery Żuławski, laureat nagrody za filmowy debiut na FPFF w Gdyni 2008.

Mimo, iż nie widzę zbyt wielu podobieństw Borysa Szyca ze Stanisławem Tymem, to film kojarzył mi się z kultowym "Misiem". Film Barei świetnie pokazywał absurdy rzeczywistości PRLu. "Wojna polsko-ruska" jest opowieścią o absurdalnym świecie, współczesnych polskich blokersów, który został pokazany w estetyce filmów Tarantino. Dla mnie to film równie kultowy jak "Miś".

środa, 26 sierpnia 2009



Właśnie ukazał się nowy numer "Toposu" [3 (106) 2009]. Temat numeru to: "Jaka krytyka?". Tradycyjnie dołączony jest arkusz poetycki - tym razem ukochana przeze mnie Marta Podgórnik. Zabieram się do lektury całego numeru i przy okazji polecam rozmowę z Adamem Szczucińskim - lekarzem, laureatem Nagrody za Debiut „Zeszytów Literackich”, mieszkającym i pracującym w Poznaniu. Rozmowa pt. Włochy - "peregrynacje domowe" dotyczy świetnej książki autorstwa Pan Adama - "Włoskie miniatury", którą wydały ZL w zeszłym roku. Po dziś dzień lubię wracać do tych esejów.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009



Bardzo lubię twórczość niemieckiego pisarza Patricka Süskinda. Począwszy od "Pachnidła", które przyprawia o dreszcz emocji i uwrażliwia zmysł węchu tak, że czytając zaczynamy odczuwać wszelkie otaczające nas zapachy, poprzez doprowadzającą do łez ze wzruszenia i śmiechu "Historię Pana Sommera", kończąc na przepięknym jednoaktowym monologu jakim jest "Kontrabasista".

Niedawno ukazała się zupełnie nowa rzecz Süskinda - "O miłości i śmierci" przełożona przez Ryszarda Wojnakowskiego, którą opublikował w Polsce Świat Książki, a która ukazała się w oryginale w 2005 roku. To tekst pokazujący autora z zupełnie nowej strony, gdyż jest to esej. Czytamy rozważania Süskinda na temat dwóch najbardziej istotnych tematów literackich i doświadczeń życiowych, na temat Erosa i Thanatosa.

W pierwszej części króciutkiego, bo mającego niecałe 70 stron tekstu, Süskind analizuje pojęcie miłości, zakochania i towarzyszący często tym uczuciom stan zamroczenia, głupoty. Pokazuje różne rodzaje, etapy towarzyszące doświadczeniu zauroczenia, robi to używając perspektywy zarówno zakochanych, jak i otoczenia. Jest to zabawne, choć mało odkrywcze.

Druga część eseju poświęcona jest tematowi śmierci, utraty ukochanej osoby lub też obopólnej decyzji kochanków o zejściu z tego świata w akcie najwyższego spełnienia jakim jest wspólne samobójstwo. Tutaj najbardziej interesująca wydała mi się analiza danse macabre i danse erotique. Motyw przeplatania się miłości i śmierci, choć to przecież także nic nowego.

Końcowe fragmenty "O miłości i śmierci" dotyczą porównania postawy Jezusa z Nazaretu i mitycznego Orfeusza. To dość przewrotne porównanie w pewnym momencie dominuje i staje się jakby punktem kulminacyjnym, sednem sprawy całego tekstu. Piotr Kofta napisał, że "Choćby dla tej przedziwnej paraleli warto czytać esej Süskinda". Sądzę, że mimo swej odważności, niezbyt dobrze wyszła autorowi owa paralela, słabo mnie przekonała.

Süskind w "O miłości i śmierci" opiera się na wielu literackich przykładach, czerpie z Platona, Tomasza Manna, Heinricha von Kleista. To, co wydaje się ciekawe, to to, że sześćdziesięcioletni autor pisze bardzo staromodnie, nienowocześnie, omija szerokim łukiem wątki filozoficzno-teoretyczne dotyczące tematu miłości i śmierci z XX i XXI wieku.

Nowa książka Patricka Süskinda nie jest lekturą obowiązkową. Nie powala, nie odkrywa i nie spędza snu z powiek. Zapewne dopowiada coś tym, którzy twórczość Süskinda znają i przede wszystkim w takim kontekście lektura tej książki może być czymś nowym i ciekawym.

niedziela, 23 sierpnia 2009



Dostałam niespodziewany prezent z dość daleka. Dwie książki Michaela Ondaatje w wersji anglojęzycznej, "The English Patient" i "Coming Through Slaughter". Uświadomiło mi to, że nic wcześnie nie czytałam tego kanadyjskiego pisarza i poety, laureata Booker Prize. Ograniczyłam się tylko do obejrzenia filmu na podstawie nagrodzonej powieści "Angielski pacjent", który to film, podobnie jak powieść, odniósł ogromny sukces. Ale to było bardzo dawno temu.

W Polsce Ondaatje tłumaczy głównie Wacław Sadkowski, a w tym roku Świat Książki wydał nową powieść Ondaatje - "Divisadero" przełożone na polski przez Krzysztofa Puławskiego. Zatem czeka mnie kolejne nadrabianie zaległości i zapewne przydałyby się kolejne wakacje. Za prezent dziękuję, angielski chętnie podszkolę.

sobota, 22 sierpnia 2009


"Moonfire" Normana Mailera wydana ostatnio przez Taschen to książka gadżet upamiętniająca 40 rocznicę lądowania Apollo 11 na księżycu. Gadżeciarstwo przejawia się w limitowanym nakładzie 1969 egzemplarzy, z których 12 książek z numerami od 1957 do 1969 zawiera specjalnie oprawiony okruch księżycowego meteorytu.

Mimo, że egzemplarzy książki w Polsce jest tylko sześć, to miałam jeden z nich w rękach. Dość DUŻE wrażenie. Cudo jest ciężkie, bo książka zapakowana jest w kapsułę z wypukłą szybką-okienkiem. Do publikacji dodano oprawione zdjęcie Buzza Aldrina z jego autografem. Jak wyczytałam: "Moonfire" ilustrowana jest setkami fotografii i map pochodzących z archiwów NASA, materiałami prasowymi i prywatnymi. Wiele z nich nie była nigdy wcześniej publikowana". Hitem jest oczywiście publikacja w "Moonfire" tekstów Normana Mailera (jeden z najwybitniejszych amerykańskiech pisarzy XX wieku) - zatrudnionego w 1969 przez "Life" do zrobienia materiału na temat lądowania na księżycu.

Książka dla koneserów, bogatych rzecz jasna.

czwartek, 20 sierpnia 2009



Hasło 50 na 50 zaczyna mnie powoli prześladować. Pewne znane Centrum Handlowe, w którym bywam aż nadto często wiąże z nim pewną ideę i wykorzystuje na każdym kroku, a teraz Wydawnictwo Znak postanowiło wydawać książki w serii, która nazywa się nie inaczej, jak "50 na 50" właśnie. To seria jubileuszowa. 50 książek, klasyki literatury, wydanych na 50 urodziny wydawnictwa. W serii ukazały się dotychczas trzy tytuły: "Flush" Virginii Woolf, Jarosław Hasek "Losy dobrego żołnierza Szwejka czasów wojny światowej" oraz "Matka Joanna od Aniołów" Jarosława Iwaszkiewicza. W planach są: "Opowieści fantastyczne" Dostojewskiego,"Lord Jim" Josepha Conrada, "Pedro Parmo. Równina w płomieniach" Juana Rulfo i wiele innych. Swoją drogą, daje się zauważyć pewna moda wydawnicza na Virginię Woolf. Wydawnictwo Literackie ciągle publikuje kolejne jej utwory, obudziło się też wydawnictwo Prószyński i jak widać wierny pozostaje także Znak.

Sięgnęłam po "Flusha" (pierwsze jego polskie wydanie to 1994 rok i wydawnictwo Alkazar). Czytając tę króciutką książeczkę, nie mogłam oprzeć się myśleniu o tym, jak autorka musiała świetnie bawić się, pisząc ją. Zaczęły mi się przypominać wydane jakiś czas temu w Polsce przez Wydawnictwo Literackie opasłe dzienniki Woolf, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Przybliżyły i ożywiły postać Woolf, nierzadko niezwykle wrednej, a także nie pozbawionej poczucia humoru kobiety, były jednocześnie świetnym dokumentem epoki.

Wracając do "Flusha", to czytelnik też ma niezły ubaw. Otóż dostaje do ręki zupełnie niezwykłą biografię. Dlaczego? Jest to bowiem biografia psa, ale nie byle jakiego, bo arystokraty spaniela, mieszkającego w Londynie (z wyjątkiem wypadu do Włoch... ) w latach od ok. 1842 do ok. 1854. Ten fakt, jak myślę, już budzi uśmiech na twarzy. Rozweselenie potęguje parodystyczny język, którego używa Woolf, kpiąc sobie soczyście z gatunku jakim są biografie. Na tym nie koniec, bo oczywiście przezabawne losy Flusha, są równie zabawnym komentarzem do tamtejszej epoki, sposobów życia, ludzkich osobowości i charakterów. Wszak Flush nie jest jedynym bohaterem, ma przecież właściciela, a raczej właścicielkę - pannę Elizabeth Barrett, a wkrótce później panią Elizabeth Barrett Browning, która istniała faktycznie i była jedną z najbardziej poważanych kobiecych poetek epoki wiktoriańskiej. Zatem czytając książkę możemy śledzić nie tylko rozmaite obserwacje i przygody Flusha, ale także rozwijanie się wątku miłosnego pomiędzy panną Barrett, a panem Robertem Browningiem, który traktowaną jak inwalidkę panienkę odmienił zupełnie, jednocześnie zmieniając jej relacje z Flushem. Jak podaje wydawca "Flush" zrodził się z lektury listów miłosnych Elizabeth Barret i Roberta Browninga, choć zapewne niemały wpływ na książkę miał również pies samej Virginii Woolf - prezent od ukochanej Vity Sackville-West. Te fakty czynią lekką lekturę oprócz śmiesznej również ciekawą.

Wspomnę jeszcze, że ostatnie kartki książki to przypisy - istny deser. Czytając je trudno nie wybuchać śmiechem na głos...

Na zakończenie trzy pytania i trzy odpowiedzi.

Co łączyło pannę Barrett i Flusha? "Ciężkie pukle zwieszały się po obu stronach twarzy panny Barrett, błyszczały wielkie jasne oczy, uśmiechały się wydatne usta. Ciężkie uszy zwieszały się po obu stronach głowy Flusha, jego oczy były równie wielkie i jasne, pysk szeroki."

Co oznacza "Flush"? Jak podaje Słownik Angielsko-Polski Collinsa, flush oznacza rumieniec, wypieki, rumienić się, czerwienić się. In the first flush of youth/freedom - w pierwszym porywie młodości/wolności.

Jaki jest rodowód słowa (a może i psa) spaniel? Polecam zajrzeć do książki!

p.s. zdjęcia to oczywiście okładka książki (swoją drogą seria "50 na 50" ma bardzo dobrą, klasyczną oprawę graficzną i genialne wstążeczki-zakładki) oraz podobizna Elizabeth Barrett Browning...

poniedziałek, 17 sierpnia 2009


Salted Candy/Słone Cukierki, słodkie i słone historie, rozmyta nadzieja na słodycz. Wizja odświeżenia, odnowy, refleksji na dziesięcioletnim okresem diety bezcukrowej... Nowe cukierki są kolorowe, soczyste i aromatyczne,... Poddajmy się im, a ukaże się cel, wypełni przeznaczenie... Przyglądając się mistycznym światom salted candy zauważamy, że każdy ciągnie za sobą własną wizję rzeczywistości, wizję soczystych obrazów przełamanych solą, naznaczonych skazą, ale to właśnie ta słona skaza wzbudza w nas taki wielki apetyty... smacznego!

Polecam wystawy w Poznańskiej Galerii Nowa z cyklu "Salted Candy/Słone Cukierki". Dziś otwarta zostanie czwarta wystawa Sebastiana Krzywaka i Alicji Światłoń. 7 września wernisaż wystawy kuratorki cyklu - Pauliny Płacheckiej i Joanny Tekli Woźniak, a 28 września zostanie otwarta ostatnia wystawa cyklu, na której obejrzymy propozycje Arkadiusza Nowakowskiego i Mateusza Sadowskiego. Cykl składający się z 6 wystaw został zorganizowany z okazji 10 lecia galerii i prezentuje prace utalentowanych i już utytułowanych młodych artystów. Wśród nich są laureaci stypendiów Ministra Kultury, konkursów artystycznych, m. in.: Konkursu Samsung Art. Master, Konkursu im. M. Dokowicz.

niedziela, 16 sierpnia 2009



Jest coś czego bardzo brakuje mi tego lata i pewnie jeszcze długo będzie brakować, bo kiedy znowu w Poznaniu powstanie takie miejsce? To POKÓJ Z WIDOKIEM Michała Janiszewskiego na poznańskiej Śródce, gdzie przychodziło się na spacer, na kawkę i ciacho, po świetną książkę jeszcze świetniej rekomendowaną, na ciekawe spotkania... Teraz nie ma gdzie chodzić, a Stary Rynek wychodzi mi już bokiem. Naprawdę. To miejsce nie miało sobie równych, tak jak jego właściciel. Od kilku miesięcy jest tam tylko puste pomieszczenie i szyld, a my, poznaniacy, możemy się dzisiaj tylko zastanawiać, dlaczego tak się stało i myśleć jak wiele straciliśmy, a straciliśmy wiele, oj wiele, aż wstyd... Wrzucam kilka fot, które zaczerpnęłam z "PoetyckichFotoNJusów". To zdjęcia z jednego z wieczorów KONTRABANDY. Swoją drogą to KONTRABANDA zrobiła jedno z najlepszych spotkań autorskich na jakich byłam: spotkanie z Mariuszem Grzebalskim, które prowadził Maciej Gierszewski i które odbywało się pewnego słonecznego, wiosennego popołudnia na Śródce właśnie, przed kinem Malta, na świeżym powietrzu...

poniedziałek, 10 sierpnia 2009


W każdą niedzielę wieczorem jeżdżę na 21:00 do Dominikanów. O tym dlaczego to robię i jak tam jest pisać nie zamierzam. Jak ktoś jest ciekawy - niech się wybierze ;) Chcę wspomnieć o tym, że w drodze słucham w aucie radia Chilli Zet i audycji Katarzyny Janowskiej "Rozmowy Na Koniec Tygodnia". Zawsze są ciekawe. Lekkie i wciągające. Wczoraj była rozmowa z Sierakowskim. Jakiś czas temu z Gutkiem, ze Sthurem, z Materną i z wieloma innymi osobami, głównie związanymi ze światem kultury. Dobrze grające i mądrze rozgadane radio - to jest to. Człowiek tak się zasłuchuje, że czasami wybiera okrężną drogę żeby jeszcze dosłuchać, nie zatrzymywać się, nie wysiadać i nie wyłączać radioodbiornika.

Można to nazwać nadrabianiem zaległości, ale można też napisać, że wszystko ma swój czas. Sięgnęłam po "Hańbę" Johna Maxwella Coetzee.

Napisana w 1999 roku powieść, wydana w Polsce w 2001 roku przez wydawnictwo Znak doczekała się już czwartego wydania. Coetzee otrzymał za nią Nagrodę Bookera (nota bene po raz drugi, bo pierwszą przyznano mu w 1983 roku za "Życie i czasy Michaela K", co istotne autor w tym roku również jest do tej nagrody nominowany). Z innych ciekawostek o nobliście, to pradziadek Coetzee ze strony matki Baltazar (lub Balcer) Dubiel był Polakiem i pochodził ze wsi Czarnylas, w województwie wielkopolskim ;) Jak wyczytałam Dubiel wyemigrował do Afryki w wieku kilkunastu lat, zmarł w 1929. Podczas wizyty w Polsce w roku 2006 Coetzee odwiedził Czarnylas i pobliski Odolanów, gdzie jego pradziadek uczęszczał do szkoły.

Jeśli chodzi o "Hańbę" - jest to powieść, której fabuła wciąga tak, że trudno się od niej oderwać. Mam wrażenie, że podczas jej lektury oczy robiły mi się coraz większe ze zdumienia. Czytelnik przebiega przez kolejne rozdziały i jest coraz bardziej wciągnięty, ale jest też coraz bardziej zmęczony. Podczas lektury dużo było we mnie ciekawości ale i swego rodzaju irytacji. Za każdym razem gdy odkładałam książkę myślałam sobie "okropne" i potem szybko brałam ją z powrotem do ręki.

"Hańba" jest pisana surowym, mocnym językiem. Nie wiem, czy lubię tego typu rozróżnienia, ale to tekst bardzo męski, cierpki i gorzki. Nie mam właściwie wątpliwości, że "Hańba" nie pozostawia zbyt wiele nadziei czytelnikowi. Jest to raczej prosty i celny strzał. Prosty - bo właściwie szybko mamy wszystko na tacy, ale jednocześnie jest to świetnie podane i skonstruowane. Bardzo spójne, wielopłaszczyznowe, dopełniające się i przeplatające.

Najbardziej interesująca i trafiająca do mnie jest w tej książce refleksja nad męskością, męskością wieku średniego. Refleksja bez złudzeń, bo to z jednej strony spojrzenie męskie, z drugiej feminizujące. Pojawiają się tutaj oczywiście tematy związane z Republiką Południowej Afryki, komunikacją między ludzką, między kulturową, między pokoleniową. Jednak to, co dotarło do mnie najmocniej to główny bohater. Jest nim znużony i nie mający posłuchu u swych studentów, samotny profesor, który pragnie przeżywać namiętności. Pragnie ich szczerze, ale źle wybiera, w zły sposób je spełnia. Na dodatek robi to wszystko zupełnie świadomie.

Skoro taki jest początek to dalej może już być tylko gorzej i mroczniej. Tak też jest. "Hańba" to książka o zwierzęcej stronie męskości, człowieczeństwa. Pojawia się ona zarówno u profesora jak i u innych bohaterów. To tekst o przemocy, różnych obszarach jej występowania, zarówno tych mentalnych, jak i fizycznych, czy geograficznych.

Skoro przemoc, to i ludzka godność. Zaryzykowałabym nawet, że głównym tematem "Hańby" jest wszystko to co odróżnia nas ludzi od zwierząt. Przemoc, czyli poddaństwo i władza. Poza tym gwałt - rodzaj przemocy, który pojawia się w "Hańbie" na różne sposoby, ale na nazwanie, na pojawienie się tego słowa, trzeba trochę poczekać. Świetnym, celnym dopełnieniem, elementem fabularnym, a nawet stylistycznym jest motyw psów, które pojawiają się w książce, a także wieloznaczny motyw bycia psiarzem.

"Hańba" ma znamiona genialności, jest brutalna i smutna. Coetzee pokazuje świat ludzki i zwierzęcy zarazem. Mam wrażenie, że jest to świat bez idei, bez godności, bez Boga. Czy prawdziwy? Nie umiem tu i teraz odpowiedzieć na to pytanie. Coetzee przedstawia świat boleśnie, jasno i obiektywnie. Stawia pytania i zostawia z nimi czytelnika.

czwartek, 6 sierpnia 2009


Wczoraj na godz. 18:00 wybrałam się do SPOT na spotkanie Poznań PR, którego temat był następujący: "Does Poznan really know how?" czyli o promocji miast i regionów.

Gośćmi spotkania byli: Borys Fromberg - Zastępca Dyrektora Biura Promocji Miasta Poznania, Szymon Sikorski - Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Public Relations, Dyrektor Agencji Publicon, pomysłodawca i organizator cyklu seminariów PR Regionów oraz Sebastian Bykowski - Wiceprezes Zarządu, Dyrektor Generalny PRESS-SERVICE Monitoring mediów.

Może nie był to najrozsądniejszy pomysł żeby biec na to spotkanie z pustym żołądkiem licząc, że potrwa godzinkę i wrócę do domu, bo ok. 20:30, gdy opowiadanie o kampanii "Know-how" było dopiero w połowie stwierdziłam, że tak głośno burczy mi w brzuchu, że muszę po prostu wyjść.

W każdym razie na spotkaniu było ciekawie. Bardzo podobało mi się wystąpienia wszystkich Panów no i na pewno nieco więcej wiem już teraz o PR regionów oraz o monitoringu mediów.
Co najciekawsze zaczęłam się przekonywać do hasła "Poznań - miasto know how", a może po prostu przyjrzałam się bliżej strategii, wg której powstało i ta strategia okazała się w jakiś sposób nowoczesna, przekonująca i sprowokowała moją dłuższą refleksję nad hasłem i całą kampanią promującą Poznań. To niesamowite zjawisko: poznaniakom hasło się nie podoba, a inne miasta zazdroszczą nam go i są to nie tylko polskie miasta... Czy nie chodzi właśnie o to, by Poznań promować poza Poznaniem, a nie wśród poznaniaków? Po tym spotkaniu pewne jest jedno, że "Know-how" ma bardzo dobrze robiony PR ;)

Bardzo uświadamiający wieczór wśród znajomych twarzy poznańskiego światka PR. Polecam śledzenie przedsięwzięć "płodni.pl". Oby takich spotkań było więcej!

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Na dobry początek dnia i tygodnia, w deszczowy poranek po burzy, gdziekolwiek jesteś, warto zatańczyć, albo przynajmniej obejrzeć to, co jest poniżej: