niedziela, 30 sierpnia 2009



Odkryłam swoją nową, sentymentalną słabość. Przeżywam ostatnio ogromną tęsknotę za amerykańskim kinem lat 80-tych i 90-tych. Dobrymi dramatami psychologicznymi, thrillerami, niebanalnymi komediami romantycznymi, czy filmami bardziej z półki przygodowej.

Jaki tego efekt? Przed snem oglądam "Fatalne zauroczenie" (1987) z młodą Glenn Close i młodym Michaelem Douglasem, które do dziś przyprawia o dreszcze, słodki "Franky i Johony" (1991) z młodziutkimi: Michelle Pfeiffer i Alem Pacino, "Za horyzontem" (1992) z Nicole Kidman i Tomem Cruisem, którzy są w tym filmie po prostu rewelacyjni, "Niemoralną propozycję" (1993) z Demi Moore i Robertem Redfordem, no i wymienię na koniec tak kultowe dzieło jak "Fargo" (1996).

Nadziwić się nie mogę świetnymi dialogami i historiami, grą aktorską i brakiem efektów specjalnych, retuszów komputerowych itd. Te filmy mogę oglądać w kółko, mimo, że znam je już powoli na pamięć i że nie jest to kino ani alternatywne, ani artystyczne, ani nowe. Jest zwyczajne i magiczne zarazem. Nie starzejące się i po prostu dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz