środa, 30 czerwca 2010





Wczoraj Czerwona trawa gdańskiego Teatru Dada Von Bzdülöw (Stary Browar Nowy Taniec Na Malcie) oraz koncert córki brytyjskiej aktorki Jane Birkin oraz Serge’a Gainsbourga – francuskiego pieśniarza, kompozytora i kontrkulturowego skandalisty - Charlotte Gainsbourg w Starej Rzeźni.

Teatr Dada Von Bzdülöw urzekł roztańczeniem, lekkim, zwiewnym, zmysłowym. Erotycznością i narracją. Soczystością ruchów, muzyki, kostiumów. Wydaje się, że erotyzm i inicjacja to główne tematy Czerwonej trawy - inspirowanej książka Borisa Viana. Stwierdzam, że po tym wieczorze pozostaje mi tylko zasiąść do lektury.




Charlotte Gainsbourg niespodziewanie zachwyciła. Niespodziewanie, bo właściwie nie znałam jej wcześniej i nie wiedziałam czego się spodziewać, nie miałam nawet oczekiwań, bo dość nieoczekiwanie przyszło mi w tym koncercie uczestniczyć. I całe szczęście. Gainsbourg była słodko dekadencka, pięknie francuska, urzekająco nieśmiała a jednocześnie pewna siebie. Koncert miał świetne tempo, muzycy zdolni, słuchający się nawzajem, zgrani w każdym szczególe. Połączenie wielu różnych gatunkowo brzmień tworzyło bardzo przyjemną mieszankę muzyczną, której chciałabym jeszcze kiedyś posłuchać. Bis zrobił mi takiego smaka, że biegnę po płytę ;)

wtorek, 29 czerwca 2010







Wczoraj udało mi się obejrzeć trzy przedstawienia. A właściwie jedną wystawę - instalację Filipa Berta Eutopia w Starej Rzeźni, Bonanzę - filmowy teatr grupy Berlin pokazywany także w Starej Rzeźni w przestrzeni Maszynowni oraz Laugh Antoniny Baehr prezentowany w Starym Browarze (Słodownia +3) w ramach projektu Stary Browar Nowy Taniec Na Malcie. Wszystkie trzy rzeczy były świetne.

Eutopia urzekła mnie swoim minimalizmem, interaktywnością, prostotą, surowością i jednocześnie bardzo głęboką refleksją nad Europą, narodowością, miejscami zagłady, pamięcią oraz związkiem człowieka z miejscem, przestrzenią. Cała instalacja, w której Filip Berte uczestniczy osobiście, oczywiście świetnie koresponduje z historią Starej Rzeźni. Projekt The House of Eutopia trwa już od 2006 i będzie kontynuowany przez artystę do 2013 roku. Wtedy cały materiał zostanie zebrany w Domu Eutopii - konstrukcji wybudowanej na krótki czas w stolicy Europy, Brukseli.








Z kolei Bonanza, film pokazywany z pięciu ekranów w scenografii makiety małego miasteczka, zadziwiła i jednocześnie utwierdziła w pewnych przekonaniach, dotyczących tego, że do konfliktu w mieście nie potrzeba zbyt wielu mieszkańców, ani problemów. Z historii o amerykańskim kopalnianym miasteczku w stanie Colorado, które kiedyś słynęło z bogactwa i rozpusty, a w którym dziś na stałe mieszka siedem osób dowiadujemy się, że nawet w tak małej społeczności (a może przede wszystkim tak małej, która twierdzi, że stworzyła sobie raj na ziemi, a w dużym mieście nie chce i nie umie już funkcjonować), istnieją te same konflikty i problemy co gdzie indziej, a więc strach, plotka i wzajemne oskarżenia.




Na koniec wieczoru czekało mnie dużo śmiechu w związku ze spektaklem, a może właściwie performancem Antoniny Baehr Laugh. Był to mistrzowski spektakl o śmiechu. Ciągle nie mogę wyjść z podziwu, że można pokazać tę emocję z tylu stron, kształtów, barw. Niesamowite jest oglądanie kogoś kto przez 70 minut się śmieje i w dodatku robi to na tyle ciekawie, że jest to intrygujące i interesujące. Jest śmiesznie, strasznie, energetycznie i refleksyjnie. Śmiech publiczności nie jest celem głównym, ale jednocześnie jest nie do uniknięcia, wszak śmiech sam w sobie bywa mocno zaraźliwy. Antonia Baehr bada śmiech, rejestruje śmiech innych, przygląda mu się, ćwiczy go, bawi się nim. Lekko manipuluje zaczynając od zaraźliwego chichotu, przez groteskowy wybuch śmiechu, kończąc na dźwiękach graniczących z odgłosami płaczu, duszenia się. Po spektaklu dowiedziałam się, że Antonia Baehr opublikowała także książkę LACHEN/RIRE/LAUGH będącą dokumentacją projektu oraz swego rodzaju podręcznikiem użytkowania partytur śmiechu w niej zamieszczonych i ćwiczeń do wykonywania w grupie lub samemu. Chętnie zobaczyłabym inne dzieła artystki, która słynie z interdyscyplinarności, przekraczania granic gatunków, oraz podziału na męskie i żeńskie - czego także doświadczyć można było w poniedziałkowy wieczór.

Zatem mój początek MALTY udany.

poniedziałek, 28 czerwca 2010





Od dziś zaczynam coroczną ucztę teatralną, u mnie głównie taneczną. Pierwsze relacje już wkrótce ;) Polecam:
www.malta-festival.pl

niedziela, 27 czerwca 2010

W drodze do Białogóry.


Żarnowiec, Kompleks Kościelno - Klasztorny, kościół ss. Benedyktynek (pierwotnie cysterek).


Białogóra - las w drodze nad morze.


Białogóra - u szczytu celu.


Bałtyk.


Tłumy w Białogórze ;)

czwartek, 24 czerwca 2010





Już jutro rano przedsmak wakacji, czyli tzw. osobisty i prywatny długi weekend - jedziemy nad morze. Cieszę się nawet na samą myśl o PKP ;) Tym razem odwiedzimy Białogórę - kaszb. Biôło Gòra lub też Biôłô Góra, niem. Wittenberg. To wieś kaszubska położona w Nadmorskim Parku Krajobrazowym pomiędzy Karwią a Łebą, nad otwartym morzem bałtyckim. Miejscowość rozciąga się na skraju Wierzchucińskich Błot, oddzielona od plaży 800-metrowym pasem lasu sosnowego. Las jest przedziwny i przepiękny. Szerokie piaszczyste plaże. Wiatr i wicher, malownicze ruchome wydmy. Cisza i spokój. Mała pustynia. Poza tym niedaleko miejscowości znajduje się rezerwat Białogóra (pow. 211,07 ha), który chroni fragmenty nadmorskiego lasu bagiennego oraz boru bażynowego. Oczywiście będę robić foty, łapać słońce, spacerować, biegać (tak, tak!) no i czytać! Ślinka mi cieknie na samą myśl o tym, że skosztuję już jutro złociście wysmażonej, świeżej ryby... czuję, że jeśli będzie to kergulena to chyba poczuję, że jestem w raju :) I jak tu zasnąć?

poniedziałek, 21 czerwca 2010





W czerwcu zaczęłam cierpieć na dziwne swego rodzaju obżarstwo. Objadam się książkami, filmami, muzyką... a niewiele Wam tu właściwie relacjonuje. Karygodne, ale to chyba po prostu taki czas. W każdym razie obżarstwo trwa nadal.

Już w czwartek wydarzenie, na które czekam od jakiegoś czasu, wernisaż wystawy OKTOGON Romana Opałki, jednego z bliższych mi artystów. Polecam zatem i zapraszam do Art Stations w Poznaniu w Starym Browarze. Wystawa będzie czynna do 12 września, codziennie od 12:00 do 19:00. Więcej informacji o wystawie znajdziecie na: www.artstationsfoundation5050.com

W związku z tym wydarzeniem wybieram się też w środę o godz. 17:30 na film Andrzeja Sapiji Opałka, jedno życie, jedno dzieło, który będzie pokazywany w Słodowni +3.

Przy okazji wystawy i filmu wracam do starych czasów i mam w rękach numer Pisma Kulturalno - Literackiego PRO ARTE poświęcony BIELI. To numer z pomysłem autorskim, który realizowałam wraz z Anitą Jarzyną w 2007 roku. Jest w nim m.in. mój esej o twórczości Romana Opałki pt. OSIEM BIAŁYCH ÓSEMEK. KILKA SŁÓW O TWÓRCZOŚCI ARTYSTY, KTÓRY LICZY. To chyba dobry moment by przypomnieć ten tekst. Oto i on:


1

Artysta wstaje rano i fotografuje swoją twarz. Wkłada czystą taśmę do magnetofonu i włącza nagrywanie. Spokojnym, pewnym krokiem podchodzi do pokrytego równomiernie czarną farbą płótna. Zaczyna malować białą farbą, od samego brzegu, od lewego górnego rogu pola obrazowego. Bardzo starannie i dokładnie.

Pierwsza powstaje mała cyfra jeden. Początek. Inicjacja. Konkretna osobna całość, konkretny osobny oddech artysty. Jednostka. Detal. Ślad. Zapowiedź kolejnych cyfr. Liczenia a może odliczania. Wszystkie cyfry są tej samej wielkości, stoją w jednej linii, blisko siebie. Ściegiem. Od jeden do trzydziestu pięciu tysięcy trzystu dwudziestu siedmiu. Artysta monotonnym, zmęczonym ale wyraźnym głosem mówi. Odczytuje każdą zapisywaną, malowaną cyfrę. Głośne liczenie nie pozwala mu się zagubić w notatce. Pozwala się skupić. Kolejne liczby powstają obok siebie w konkretnym czasie i przestrzeni.

Ceremoniał trwa. Obraz za obrazem. Monotonność modlitwy. Z drobnych, gorliwych, wręcz troskliwych gestów wyłaniają się białe cyfry, cyferki zapisane na płótnie i taśmie magnetofonowej. Cyfry powtarzają się i wymieniają miejscami tworząc nowe liczby. Każdy ruch artysty jest dokładnie przewidziany, zaplanowany, sprawia wrażenie niezawodnie pracującego mechanizmu. Doskonałości. Każda cyfra jest ściśle związana z poprzednią i z następną, która jeszcze się nie pojawiła. Każda z liczb zawiera w sobie, te które już są na obrazie, stając się prologiem dla tych, które dopiero powstaną. Malując liczby w odpowiednim, wyliczonym i jasnym porządku artysta prowadzi dialog przeszłości z przyszłością. Cierpliwie zgłębia idee trwania w czasie. Odstępstwo od reguły nie zostało zaplanowane i nie nastąpi. Pewien jest tylko dalszy ciąg cyfr, ciągłe ich liczenie i dopisywanie. Nic nie może być ujęte, nic naddane.

Co robi artysta gdy nie maluje? Czy liczy? Co dzieje się z chwilami, z czasem, z oddechami, których nie zapisał? Czy ta nie zapisana obecność jest obecnością, czy nieobecnością? Zdaje się być dowodem na niemożność uchwycenia całości. Wszystko to, co możemy zarejestrować, uchwycić, namalować, policzyć, utrwalić, udokumentować to zawsze fragment. Fragment nie powtarzający się, mimo niektórych bliźniaczych podobieństw. Zawsze fragment recycling - jak rzecze poeta. Fragment wielkiej nie dającej się objąć całości. Uniwersum nie ma limitów a wszelkie granice zaciera nasza niemoc pełni. Tworzenie artysty, który liczy trwa nieustannie. Każdy obraz liczony jest dziełem otwartym. Otwartym na ciągłe dopisywanie, domalowywanie. To dzieło skończone nieukończeniem. Obrazy zdają się być detalami całości obecnej nie pełnią obecności. Artysta ciągle kształtuje swoje dzieło i jednocześnie sam ulega zmianie. Zarówno on jak i jego obrazy wpisane są w przestrzeń czasu, w jego upływanie, przemijanie.



1%

Roman Opałka, malarz i rysownik urodzony w 1931 w Abeville we Francji, jeden z najbardziej znanych poza krajem artystów polskich, który brał udział między innymi w Biennale w Sao Paulo (1969 i 1977), Documenta w Kassel (1977) i reprezentował Polskę podczas Biennale w Wenecji (1995), laureat wielu prestiżowych nagród tworzy swoje obrazy liczone od 1965 roku. Towarzyszy im zasada harmonii i permanentnej systematyczności, która pomaga wypełniać artyście zaplanowaną idee progresywnego liczenia.

Obrazy malowane są białym pigmentem na czarnym tle. Każdy z nich ma te same wymiary: 196 x 135 cm. Pędzel zawsze jednakowej wielkości – numer 0. Od 1970 roku każde kolejne tło jest o jeden procent jaśniejsze od poprzedniego. Opałka dodaje biel – to znaczące. Czerń staje się szara. Artysta nagrywa na taśmie magnetofonowej wypowiadanie kolejnych liczb. Codziennie fotografuje swoją twarz precyzyjnie dbając o podobieństwo z poprzednimi jej wizerunkami. Podobna mimika, strój, oświetlenie. Opałka rejestruje, dokumentuje biologiczny proces starzenia się swojego własnego głosu oraz swojej własnej twarzy, którą pokrywa coraz większa ilość zmarszczek. Włosy na głowie artysty stają się coraz bardziej siwe, bielsze. Jego prywatne ciało staje się konkretnym, nieodzownym elementem dzieła. Wydaje się jakby Opałka rozbielając tło dodawał lat także obrazowi. Postarzał go. Biel pisma na obrazie ma zlać się z bielejącym tłem. Roman Opałka poświęcając swoją twórczość jednemu projektowi, jednemu niekończącemu się obrazowi, poświęcając swoje życie idei, pracując niczym średniowieczny skryba, który trzyma się surowych, wytyczonych jasno zasad chce dojść do malowania bielą na bieli. Chce dojść do absolutnej ciszy. Do śmierci. Do pustki. Do kresu.

Od początku pracy nad cyklem artysta pokazuje swoje płótna w ten sam sposób. Konsekwentnie. Wiesza je obok siebie zawsze w takich samych odstępach i na tej samej wysokości. Na ekspozycje nie składają się jednak tylko obrazy. Opałka dołącza fotografie swojej twarzy, z głośników słychać wymawiane przez niego, namalowane na obrazach cyfry, słychać jego liczący głos. Dopełniające się elementy wizualne i foniczne tworzą całość - specyficzną aranżację przestrzenną, swego rodzaju environment.



88888888

Osiem białych ósemek - zdaniem Romana Opałki są one poza zasięgiem możliwości odliczania człowieka. Niemożliwość została wyliczona. Siedem siódemek to ostatnia z liczb będących magiczną sekwencją tych samych cyfr w ilości odpowiadającej danej cyfrze, która osiągalna jest dla człowieka. Podczas prezentacji swoich prac w galerii Atlas Sztuki w Łodzi (10. 10 – 7. 12. 2003) Roman Opałka zaaranżował wnętrze budując przesiąknięty symboliką nieskończoności oktogon, (ośmiobok). Oktogon znany w architekturze – na planie oktogonu powstawały liczne budowle centralne: rotundy, mauzolea i baptysteria – często niesie z sobą znaczenie o charakterze sakralnym. Cyfra osiem w symbolice judeochrześcijańskiej przypisywana jest wieczności. Ściany oktogonu Opałki były tłem dla prezentacji siedmiu obrazów – detali, oraz siedmiu fotografii autora i siedmiu nagranych ścieżek dźwiękowych. Ósmy bok otwierał przestrzeń oktogonu. To bok symboliczny, który miałby wypełnić obraz nieskończoności. Obraz nieosiągalny, ostatni zawierający sekwencję ośmiu białych ósemek. Opałka eksponując w ten sposób swoje obrazy stworzył przestrzeń kojarzącą się z miejscem odnoszącym się do spraw transcendentnych, ze świątynią i z obrazami, które się w niej znajdują – z ikonami.

Dojście do malowania białym na białym kojarzy się jednoznacznie nie tylko z Białym kwadratem na białym tle Kazimierza Malewicza ale także z pisaniem ikon – który to proces powiązany został z twórczością rosyjskiego suprematysty między innymi przez znawcę awangardy – Andrzeja Turowskiego. Zdaje się, że twórczość Romana Opałki również ma coś wspólnego z pisaniem ikon. Pisanie ikony wymaga długiej pracy i odpowiedniego przygotowania. Samodyscypliny i niezliczonych wyrzeczeń, postu. Totalnego skupienia, modlitwy i żarliwej wiary. Ikony powstające w klasztorach Starej Rusi, malowane były przez uprzywilejowanych mnichów, były emanacją bóstwa, które prowadziło rękę twórcy. Materia, z której powstaje święty obraz powinna być naturalnie uzyskiwana, wszystkie elementy do jej stworzenia powinny pochodzić ze świata minerałów i roślin. Ogromne znaczenie ma wybór deski, w którą ikona zostanie wpisana. Technika malowania ikony już od starożytności dzieliła się na dwa sposoby. Pierwszym było malarstwo enkaustyczne, drugim tzw. tempera. Bezpośrednio na drewnie, lub na gruncie pokrytym uprzednio warstwą kleju uzyskiwanego ze skóry królika, który pozwala na lepsze przyleganie farb do gruntu, nakleja się płótno. Klej pozwalający je przytwierdzić zmieszany jest z białym alabastrem lub kredą – lewkas. Biel to lewkas ikony. Podkład ten powinien stać się twardy i dokładnie wypolerowany. Dopiero na nim kreśli się zarys ikony, a potem nakłada farby. Na starannie przygotowanej według receptury czystej bieli. W całości proces powstawania ikony zamyka się w sześciu odsłonach, podobnie jak Heksameron, Symfonia sześciu dni stworzenia. Pierwszym etapem jest właśnie etap przygotowujący podłoże. Oznacza on byt abstrakcyjny tworzony na trwałym materiale (desce) będącym niewzruszoną podstawą. Wybielanie w tym procesie ma znaczenie metafizyczne, jako że biel zawiera w sobie koniec i początek, staje się zapowiedzią. Kolor biały kojarzony z niewinnością, boskością i czystością stosowany jest by przedstawić to co prawosławie nazywa nie – stworzone światłością, światłem jakie ukazał Jezus Piotrowi, Jakubowi i Janowi na Górze Tabor.

W symbolice bieli odkrywamy zapowiedź teozis. Kolor, będący czymś więcej niż tylko elementem dekoracyjnym, odgrywa w ikonografii bizantyjskiej kapitalną rolę. Mając swój własny język, dąży do wyrażenia świata transcendentalnego (M. Quenot, Ikona. Okno ku wieczności, Białystok 1997, s. 74). Biel w ikonie jest pierwszym kolorem i ma wyjątkowe znaczenie. Działa jak milczenie Absolutu. Jest intuicyjną wizją ponad domeną wiedzy. W bieli tworzy się obraz bytu abstrakcyjnego.



1, 2, 3...

Artysta wstaje rano i fotografuje swoją twarz. Wkłada czystą taśmę do magnetofonu i włącza nagrywanie. Spokojnym, pewnym krokiem podchodzi do pokrytego równomiernie czarną farbą płótna. Zaczyna malować białą farbą, od samego brzegu, od lewego górnego rogu pola obrazowego. Bardzo starannie i dokładnie. Pierwsza powstaje mała cyfra jeden.

A może to nie ranek tylko noc? Czas płynie – tylko tego można być pewnym, choć może także nie do końca. Wszystko zaczyna się od braku pewności. Od pragnienia by choć fragment pewności odnaleźć, tej pewności, którą jesteśmy wstanie unieść, którą jest w stanie przyjąć nasze życie, choćby za cenę wielkiego heroizmu i poświęcenia. Odnaleźć pewność, uchwycić ją, urealnić, udokumentować. Zapisać, namalować. Około dwustu płócien - tyle, wedle swych obliczeń, zdoła zapełnić cyframi Roman Opałka do końca swego życia. Ascetyczne, monochromatyczne i monotonne płótna doskonale wyrażają swoje głębokie egzystencjalne przesłanie. Stają się zapisem przemijania. Liczenia i trwania ku bieli.

wtorek, 15 czerwca 2010





Już w czwartek rusza kolejna edycja Ethno Portu w Poznaniu. Przyznam się szczerze, że do tej pory nigdy nie udało mi się wybrać na ten festiwal. Tym razem będzie inaczej! Do zapoznania się z ciekawym programem zapraszam na www.ethnoport.pl

środa, 2 czerwca 2010





2 czerwca to wyjątkowo szczęśliwa dla mnie data. Obchodzę dziś dwie rocznice. Jedną z nich jest rok od pierwszego postu na ZAPATRZENIACH. Skrobię sobie tutaj i mam z tego przyjemność. Zapatrzam się ciągle i nie każde zapatrzenie zapisuję, nie zawsze zdążę, nie zawsze mam odwagę, nie zawsze znajduję słowa. Ale rok minął miło i szybko. O innych rocznicach tutaj na razie ani mru mru ;)

Żeby rozwiać wątpliwości zdjęcie powyżej to mój pierwszy autoportret, który zrobiłam ze statywu i wywołałam w łazienkowej ciemni dawno, dawno temu. Odbitkę potraktowałam trochę pastelami olejnymi. Lubię tę fotę.