poniedziałek, 10 sierpnia 2009


Można to nazwać nadrabianiem zaległości, ale można też napisać, że wszystko ma swój czas. Sięgnęłam po "Hańbę" Johna Maxwella Coetzee.

Napisana w 1999 roku powieść, wydana w Polsce w 2001 roku przez wydawnictwo Znak doczekała się już czwartego wydania. Coetzee otrzymał za nią Nagrodę Bookera (nota bene po raz drugi, bo pierwszą przyznano mu w 1983 roku za "Życie i czasy Michaela K", co istotne autor w tym roku również jest do tej nagrody nominowany). Z innych ciekawostek o nobliście, to pradziadek Coetzee ze strony matki Baltazar (lub Balcer) Dubiel był Polakiem i pochodził ze wsi Czarnylas, w województwie wielkopolskim ;) Jak wyczytałam Dubiel wyemigrował do Afryki w wieku kilkunastu lat, zmarł w 1929. Podczas wizyty w Polsce w roku 2006 Coetzee odwiedził Czarnylas i pobliski Odolanów, gdzie jego pradziadek uczęszczał do szkoły.

Jeśli chodzi o "Hańbę" - jest to powieść, której fabuła wciąga tak, że trudno się od niej oderwać. Mam wrażenie, że podczas jej lektury oczy robiły mi się coraz większe ze zdumienia. Czytelnik przebiega przez kolejne rozdziały i jest coraz bardziej wciągnięty, ale jest też coraz bardziej zmęczony. Podczas lektury dużo było we mnie ciekawości ale i swego rodzaju irytacji. Za każdym razem gdy odkładałam książkę myślałam sobie "okropne" i potem szybko brałam ją z powrotem do ręki.

"Hańba" jest pisana surowym, mocnym językiem. Nie wiem, czy lubię tego typu rozróżnienia, ale to tekst bardzo męski, cierpki i gorzki. Nie mam właściwie wątpliwości, że "Hańba" nie pozostawia zbyt wiele nadziei czytelnikowi. Jest to raczej prosty i celny strzał. Prosty - bo właściwie szybko mamy wszystko na tacy, ale jednocześnie jest to świetnie podane i skonstruowane. Bardzo spójne, wielopłaszczyznowe, dopełniające się i przeplatające.

Najbardziej interesująca i trafiająca do mnie jest w tej książce refleksja nad męskością, męskością wieku średniego. Refleksja bez złudzeń, bo to z jednej strony spojrzenie męskie, z drugiej feminizujące. Pojawiają się tutaj oczywiście tematy związane z Republiką Południowej Afryki, komunikacją między ludzką, między kulturową, między pokoleniową. Jednak to, co dotarło do mnie najmocniej to główny bohater. Jest nim znużony i nie mający posłuchu u swych studentów, samotny profesor, który pragnie przeżywać namiętności. Pragnie ich szczerze, ale źle wybiera, w zły sposób je spełnia. Na dodatek robi to wszystko zupełnie świadomie.

Skoro taki jest początek to dalej może już być tylko gorzej i mroczniej. Tak też jest. "Hańba" to książka o zwierzęcej stronie męskości, człowieczeństwa. Pojawia się ona zarówno u profesora jak i u innych bohaterów. To tekst o przemocy, różnych obszarach jej występowania, zarówno tych mentalnych, jak i fizycznych, czy geograficznych.

Skoro przemoc, to i ludzka godność. Zaryzykowałabym nawet, że głównym tematem "Hańby" jest wszystko to co odróżnia nas ludzi od zwierząt. Przemoc, czyli poddaństwo i władza. Poza tym gwałt - rodzaj przemocy, który pojawia się w "Hańbie" na różne sposoby, ale na nazwanie, na pojawienie się tego słowa, trzeba trochę poczekać. Świetnym, celnym dopełnieniem, elementem fabularnym, a nawet stylistycznym jest motyw psów, które pojawiają się w książce, a także wieloznaczny motyw bycia psiarzem.

"Hańba" ma znamiona genialności, jest brutalna i smutna. Coetzee pokazuje świat ludzki i zwierzęcy zarazem. Mam wrażenie, że jest to świat bez idei, bez godności, bez Boga. Czy prawdziwy? Nie umiem tu i teraz odpowiedzieć na to pytanie. Coetzee przedstawia świat boleśnie, jasno i obiektywnie. Stawia pytania i zostawia z nimi czytelnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz