
Z wielką ochotą przeczytałam
Toksymię debiut powieściowy Małgorzaty Rejmer. Autorka to rocznik 1985, warszawianka mieszkająca na Grochowie. Możemy przeczytać, że jest doktorantką w Instytucie Kultury Polskiej UW i że studiuje psychologię i amerykanistykę. Pracowała jako: opiekunka do dzieci, kelnerka, korepetytorka, ogrodniczka, copywriterka, dziennikarka telewizyjna. Jako 13-latka debiutowała poetycko w
Okolicy Poetów, a kilka lat później - prozatorsko w
Lampie. Laureatka głównej nagrody w konkursie Planete Doc Review na reportaż (2008) oraz I miejsca w konkursie Uniwersytetu Gdańskiego na prozę (2009).
Toksymię wydała Lampa i Iskra Boża pod koniec 2009 roku. Sięgnęłam po nią dopiero teraz. Wcześniej udało mi się przeczytać ciekawy wywiad z Rejmer w
Wysokich Obcasach, który jeszcze bardziej do lektury zachęcił. Jeśli ktoś z Was chciałby do niego sięgnąć to zapraszam
TU. Gdy przeczytałam go teraz spodobało mi się na nowo, porównanie Rejmer do literackiej Diane Arbus i będąc już po lekturze
Toksymii uważam je za dosyć celne.
Pozornie pomysł na książkę autorka miała prosty. Mamy kilku bohaterów, warszawiaków, których losy jakoś się splatają, chociażby miejscem zamieszkania - warszawski Grochów, a kulminację osiągają pod koniec książki.
Mamy zatem Adę zmuszoną do opieki nad pogrążonym w depresji ojcem, która sama zaczyna mieć objawy tej choroby. Poznajemy Annę, która staje się obiektem pożądania Tadeusza - weterana z Powstania Warszawskiego. Anna mieszka ze współlokatorką Mają Maj, pracującą w telewizji i cierpiącą na zaburzenia układu pokarmowego. Pojawia się też Jan, samotny polonista, który postanawia pracować w zakładzie pogrzebowym "Przyjemny pogrzeb" pisząc mowy pogrzebowe na zlecenie jeszcze żyjących osób. Śledzimy losy wrażliwego na literaturę Longina, którego małżeństwo chyli się ku upadkowi i który zostaje motorniczym. Rejmer zaznajamia nas także z emerytką Lucyną, dążącą do świętości wierną słuchaczką "Radia Maryja". Brzmi mocno, prawda?
Pomysł na powieść, w której losy kilku szarych mieszkańców Warszawy zaczynają się przeplatać, a w końcu się przecinają zdaje się być prosty, filmowy. Oryginalności nadaje temu wszystkiemu to, że czytając
Toksymię uświadamiamy sobie, iż wszyscy w tej książce są chorzy na samotność i alienację. Relacje z innymi, które próbują tworzyć staja się toksyczne. Z żadnym z bohaterów nie możemy się do końca utożsamiać, a nawet jakoś wyjątkowo któregoś polubić.
To książka, z której bije po oczach groteska i trupizm. Świetnie zatem współgrają z tekstem ilustracje Macieja Sieńczyka. Z drugiej strony trudno odmówić Rejmer realności, czy wiarygodności w tworzeniu postaci i ich historii. Wszystko w tej książce wydaje się tak prawdopodobne, że aż boli, a skala przerysowania jest idealnie wyważona.
Jednakże jest coś uwodzącego w
Toksymii, coś co sprawia, że trudno oderwać się od tej, myśląc serio - niekoniecznie lekkiej lektury. To mistrzowsko użyty język i dobrze wykorzystany czarny humor. Gdyby nie dystans, który dzięki nim powstaje,
Toksymia byłaby pewnie po prostu nie do przeczytania. A tak mamy kawał dobrej, młodej polskiej prozy, krytycznie opisującej rzeczywistość, ale i charakternej, czyli nie wpisującej się łatwo w krytyczny trend panującej ogólnie beznadziei. Jest w niej coś z prozy psychologicznej.
W pełni podpisuję się pod słowami Agnieszki Wolny-Hamkało, która napisała o
Toksymii w ten sposób:
"Toksymia" to horror społeczny. Czuła karykatura. Koszmar w estetyce surrealizmu. (...) Rejmer ma nerwy na skórze. Jej bohaterowie to postacie znikome, znikające. Wszyscy są tu jakoś zranieni i uprawiają swoje małe nerwice na marginesach rzeczywistości. Więcej pomysłów mają na śmierć niż na życie (...)
Polecam! A mi pozostaje tylko żałować, że przegapiłam spotkanie autorskie z Rejmer w Poznaniu, które odbyło się w zeszłym roku w listopadzie w Elektrowni...