poniedziałek, 6 września 2010




Kazimierz Malewicz, Biegnący mężczyzna, 1932-34, olej na płótnie.



Czas się przyznać, pochwalić, napisać o tym. Biegam. To znaczy jestem biegaczem amatorem. Biegam od kilku miesięcy.

Zaczęło się prozaicznie. Skończył się sezon na pływalnię krytą i pomyślałam, że fajnie byłoby znaleźć jakiś inny sport. Wymagania miałam małe, a może duże: tanio, elastycznie terminowo/godzinowo, blisko domu, satysfakcjonująco.

Któregoś razu pewna osoba zaczynała właśnie sezon i zapytała, czy nie spróbowałabym z nią. Spróbowałam. Byłam zdziwiona, że aż tak mi się spodobało. Zaczęłam biegać i biegałam tak kilka tygodni, zastanawiając się, czy mi się odechce, znudzi... aż w końcu stwierdziłam, tak, będę to robić. Będę biegać, chcę biegać, biegam.

Byłam wtedy może w połowie treningu. Trening to w moim przypadku bieganie trzy/cztery razy w tygodniu, a raczej marszobiegi. Zaczynałam od biegu trzydziestu sekund i marszu cztery i pół minuty, co razem daje pięć minut. Podczas jednego treningu biegnę i maszeruję tak na zmianę po sześć razy. Każdy taki cykl powtarzam przez co najmniej dwa tygodnie, aż do momentu, w którym czuję, że biegnę lekko. Wtedy przychodzi moment na zwiększenie czasu biegu i zmniejszenie czasu marszu, ale całość zawsze ma pięć minut i powtarzana jest sześć razy. W ten sposób w zeszłym tygodniu pobiegłam cztery i pół minuty i maszerowałam trzydzieści sekund. Kolejny krok przede mną to przełom: bieganie trzydzieści minut bez przerwy, już bez marszu.

Gdzieś w połowie treningów przyszedł czas na kupienie butów do biegania, pulsometru. W którymś momencie weszłam na stronę www.bieganie.pl i czasami nadal tam zaglądam, choć niewiele rozumiem ;) Maraton nie jest moją ambicją ale staram się kontrolować, by się nie przetrenować, by biegać świadomie i zdrowo. Gdzieś przy biegu trzy i pół minuty odkryłam na przykład, że źle stawiam stopę, co powoduje silny ból kolan, tak więc musiałam szybko zacząć pracować nad techniką. Teraz jest już wyśmienicie.

Kilka dni temu przeczytałam rewelacyjny esej o bieganiu. Opublikowany został w TYGODNIKU POWSZECHNYM, autorem jest Tadeusz Sławek. Przyszedł zatem dla mnie czas by zastanowić się nad bieganiem, nad tym czym ono jest dla mnie i dlaczego biegam.
Esej znajdziecie TU.

To esej, pod którym chciałabym się podpisać obiema nogami;) Sławek pisze, o biegaczu amatorze, który ćwiczy się w rezygnacji, o tym, że bieganie to forma abdykacji oraz praktykowanie wdzięczność.

To, co najistotniejsze w momencie, gdy biegacz-amator wychodzi na trasę, to rezygnacja z wszystkiego. Nie ma żadnego wsparcia, nikt za nim nie jedzie, niczego – poza, być może, niewielką butelką wody – nie zabiera. Ta redukcja obciążenia jest redukcją znaczenia. Pozostawia za sobą wszystkie emblematy pozycji społecznej, władzy, materialnej zasobności. Co najwyżej może mieć mniej lub bardziej markowe buty.

Nie chcę nikogo namawiać do biegania. Chcę tylko podzielić się moją radością z biegania. Każdy swoje bieganie powinien odkryć sam, na miarę własnych możliwości i własnego tempa. (...) bieganie to nasłuchiwanie rytmów ciała. Własnego ciała.

Niebawem znów zacznie się sezon na pływalnię. Wrócę na nią, ale biegać nie przestanę, na tyle na ile pozwoli na to pogoda. Ostatnio przydarzyło mi się biec w deszczu. W późnym, jeszcze letnim, sierpniowym deszczu, który zwiastował jesień. Nie miałam na sobie nic przeciwdeszczowego, ale nie mogłam przestać biec, było cudownie...

2 komentarze:

  1. Nat, piękny post. Ja tam biegać nie znoszę, ale Karol biega i na pewno polecę mu esej p. Sławka. Dzięki ;)

    OdpowiedzUsuń