piątek, 23 lipca 2010






Moje wakacje powoli dobiegają końca. Był to cudny czas pełen słońca, kąpieli morskich, gier plażowych i karcianych, pysznych spotkań ze znajomymi i pysznych posiłków rybnych popijanych rajskim "Żywym" :) Wieś kaszubska daje odetchnąć, a orzeźwiający Bałtyk ustanawia nowy porządek, który bardzo trudno jest porzucić...




Na wakacje zabrałam z sobą kilka książek. Zaczęłam od Siddharthy Hermanna Hessego, z którą świetnie się kontemplowało w upale i piasku. Pamiętam, że kilka lat temu miałam w rękach tę książkę ale w zgiełku codzienności nie mogłam jej przeczytać do końca i tak jak chciałam. Tym razem przyszedł odpowiedni czas.




Potem sięgnęłam po coś wybitnie hedonistycznego - Pieśń morza Manuela Vicenta - przezabawna, pełna realizmu magicznego bardzo dobrze skonstruowana proza, którą świetnie jest czytać właśnie nad morzem np. w kameralnej tawernie przy plaży. Książka pobudzająca zmysł smaku i węchu - do dziś po jej przeczytaniu mam ochotę na soczystą pomarańczę i coś jeszcze... ;)




W końcu przyszedł czas na Pokój Jakuba Virginii Woolf. Okazuje się, że Woolf także świetnie pochłania się nad morzem, a może przede wszystkim tam. Czytając o młodym mężczyźnie i obyczajowości początku XX wieku byłam w Kornwalii, we Włoszech i w Grecji miałam wrażenie, że na plaży, na której siedzę również odbywa się swego rodzaju literatura. Zupełnie inaczej zaczęłam reagować na strzępki dobiegających mnie rozmów...




W drodze do Poznania przyszedł czas na Haruki Murakamiego O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu. Pamiętnik. Zgrabnie i wciągająco napisana rzecz pokazała mi zarówno bycie pisarzem, jak i bycie biegaczem. Wszystko to z różnych stron, choć nie do końca wierzę autorowi, który zdaje się w swych opiniach i stwierdzeniach niekonsekwentny. Książka nie powala, mimo tego była to całkiem ciekawa lektura dla początkującego biegacza - jakim jestem, chociaż nie jest moim celem ultra maraton na 100 km ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz