czwartek, 21 stycznia 2010





Od dziś do 7 lutego w Galerii PRZYCHODNIA można oglądać wystawę "Koniec kasety", której kuratorką jest Wiktoria Szczupacka i której część wizualna sprowadzona jest do minimum, bo jednak głównie chodzi o słuchanie. Wyczytać można, że "podstawę projektu stanowią, przygotowane specjalnie na wystawę słuchowiska odtwarzane z kaset magnetofonowych. Na wystawie można usłyszeć realizacje muzyczne, nagrania o formie zbliżonej do radiowych audycji, a także opowieści osób związanych z kasetami. Słuchowiska oscylują wokół takich zagadnień jak muzyka, historia, technologia, kultura, forma i funkcja kaset; pojawia się także wiele prywatnych opowieści".

Więcej o wystawie "Koniec kasety" można jeszcze doczytać tutaj: www.galeriaprzychodnia.pl. Dziś odbywa się wernisaż tego wydarzenia, na który niestety nie udało mi się dotrzeć, ale motyw kasety jest bliski memu sercu. Pamiętam dokładnie pierwsze odkładane pieniądze (13 tysięcy złotych!) na (oryginalną? nieoryginalną?) kasetę Michaela Jacksona "Dangerous".

Z kasetami wiąże się u mnie ostatnio coś jeszcze. Byłam w kinie na świetnym, zbierającym liczne pochlebne recenzje i wyróżnienia filmie "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha, który jako reżyser jest znany także z filmu "Tulipany". Wspominam o "Tulipanach" dlatego, bo ten film dość ciekawie mnie ujął, a szczególnie muzyka Daniela Blooma, którego Borcuch zaprosił także do współpracy przy "Wszystko co kocham". Blooma co prawda nie słychać w najnowszym filmie zbyt wiele, ale film muzyczny jest mocno. Muzyczny, morski i punkrockowy.

Akcja toczy się w latach 80-tych w Polsce, ale nie mamy tu do czynienia z dobrze znaną martyrologią stanu wojennego. To tamten czas, ale trochę z innej perspektywy i przez to może mniej przyciężkawy. Może bardziej autentyczny, a przy tym jednocześnie ciągle poważny. Chciałoby się powiedzieć, że Borcuch opowiada prostą i banalną historię. Że może jak na tamten czas zbyt jasną i piękną. Ale jednocześnie trudno stwierdzić, że mamy do czynienia z czymś naiwnym. Trudno oprzeć się artystycznej spójności, świetnej grze aktorskiej, celnym kadrom. Zwykłości pokazanej niezwykle. Bardzo podobają mi się słowa Pawła T. Felisa, który napisał o tym filmie w następujący sposób: "...trzeba wrażliwości i sprawnego rzemiosła, by zrobić film tak lekki i jednocześnie niebłahy, zabawny i całkiem serio. Borcuch nie boi się mówić o tym, co najprostsze, szyje fabułę nićmi tak delikatnymi, że łatwo posądzić go o banał. Ale to akurat bzdura: zamiast bohaterów z nostalgicznej pocztówki mamy we "Wszystko co kocham" ludzi z krwi i kości. Z ich kapitalną energią i zachłannością na życie, z beztroską brawurą i - gdy sytuacja wymyka się z rąk - bezradnością".

Zarówno film jak i wystawę polecam wszystkim tym, którzy mają jeszcze w domu stare kasety magnetofonowe i tak jak na przykład ja nie mają już sprzętu, żeby je odsłuchać, ale nie mogą się z nimi rozstać. Mają kasety na których nagrywali kawałki puszczane w radiu, w nocnych audycjach słuchanych w łóżku z dwukasetowym jamnikiem przy uchu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz