poniedziałek, 20 lipca 2009


Przeczytałam w dwa dni, a to 500 stron. Czyta się świetnie, choć muszę przyznać, że miałam trochę większe oczekiwania w stosunku do tej książki. Jakiś czas temu czytałam wywiad z Elif Safak w „Wysokich obcasach”. Był arcyciekawy, poważny. Dużo o polityce, języku, kobiecości. A „Pchli pałac” wydaje mi się po prostu i przede wszystkim świetnym czytadłem. Przezabawnym i uważam, że wcale nie jest intelektualnym wyzwaniem (a jakoś tak sobie ułożyłam, po lekturze wywiadu, że miał być).

Mamy w książce przekrój społeczeństwa Stambułu zrobiony za pomocą przekroju mieszkańców kamienicy, którzy są bohaterami książki. Duszą się i tłoczą z sobą w jednym budynku, czasami znając się bliżej, czasami dalej, a czasami dopiero co nawiązując znajomość. Są zmuszeni by koegzystować i zmagać się ze sobą wzajemnie oraz ze wspólnym problemem. Ze śmieciami i ich smrodem. Taka konstrukcja to zabieg sprytny (nie nowy), a tej szkatułkowej prawie przypowieści nie można odmówić mistrzostwa.

Safak świetne wprowadza czytelnika do lektury dając ciekawy odautorski komentarz, który zamyka całość swoistą klamrą. Mamy przemyślane rozpoczęcie opowieści i przedstawienie historii powstania „Pałacu cukiereczek”. Całe szczęście rzecz nie traci tempa, a zakończenie jest brawurowe. Widać, że Safak ma ogromny dar do kreślenia charakterów postaci - moi ulubieni bohaterowie to fryzjerzy Cemal i Celal, no i oczywiście Madame Babcia.

Bez wątpienia kamienica jest zwierciadłem miasta – Stambułu. Wielokulturowego olbrzyma pochłaniającego całe rzesze odmieńców, a przede wszystkim miasta, które pełne jest śmieci przez co cuchnie. Skąd śmieci i odór? Proces fizjologiczny. Miasto, które przyjmuje tyle różnorodności, gromadzi i przechowuje, ma do przemielenia tyle podziemnych i nadziemnych warstw, jest miastem, które trawi, a potem wydala. Zagarnia i przyjmuje, by wyrzucić jak morze. Proste, prawda Madame Babciu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz